Polskie Siły Powietrzne w II wojnie światowej

Sprawozdanie ze służby w 112 Dywizjonie Myśliwskim RAF w 1942 r. - kpt. pil. Feliks Gazda

Poniższy tekst to sprawozdanie kpt. pil. Feliksa Gazdy z służby w 112 Dywizjonie Myśliwskim RAF (112 Squadron). Tekst został spisany ok. 1942 r. w Afryce Północnej (redakcja objęła uwspółcześnienie ortografii):

Sprawozdanie z przebiegu wyszkolenia myśliwskiego
i pracy w eskadrze na froncie za czas od dn. 31.11.41-5.5.42

 

Szkoła myśliwska w Khartumie dawała możliwość doskonałego przygotowania do walki. Pomimo to, większość naszych pilotów wyszła z niej niewystarczająco przygotowana. Na kurs przydzielani byli piloci - rzadko pojedynczo tak jak my. Częściej przychodziły całe dyony i jako jednostki zorganizowane przechodziły dokładnie cały program, bo o to dbał d-ca. Pojedynczy zaś piloci starali się najszybciej wyjść ze szkoły, nie opanowując wystarczająco wyszkolenia. Tak było u nas z tymi pilotami. Mając od 14-20 godzin treningu w szykach (na to jak najwięcej zwracano uwagę) odchodzili na front. Władze szkoły uwzględniały chęć szybkiego pójścia na front i pilot z odpowiednią ilością godzin, a nie jakości zadań, mógł odejść. Wyszkolenie w OTU składało się z wyszk.[olenia] ziemnego i w powietrzu.

Wyszkolenie ziemne (obsługa sprzętu i taktyka) dawało możność pilotom zdobycia maksimum wiadomości przy bardzo dostępnej formie. O zdobycie i umożliwienie nauczania dbały władze angielskie i nasze. Mieliśmy wszystkie pomoce naukowe. Wszyscy instruktorzy starali się o nas. Polskie władze przydzieliły nam tłumacza i wszystkie instrukcje, taktyka była przetłumaczona na język polski. Wyszkolenie na ziemi piloci opanowali wystarczająco.

Wyszkolenie w powietrzu. Okres wyszkolenia w powietrzu nie był określony, pilot mógł szkolić się od 3-7 tygodni, w zależności od jego chęci pójścia szybkiego na front. Progr.[am] wyszkolenia składał się z 25 zadań, aż włącznie do lotów w nocy.

Piloci nasi wyszkoleni byli niewystarczająco. Były tego następujące przyczyny: piloci mieli od 100 do 150 godzin lotów w ferryingu na myśliwskich samolotach, na skutek tego władze szkolne patrzyły się jak na starych myśliwców, przypuszczalnie nie wiedząc, że oprócz dobrego lądowania ci ludzie absolutnie nie mają pojęcia o wyszkoleniu myśliwskim. Przy wylataniu dużej ilości godzin (jako ferry), a niewystarczającej jako myśliwcy, mieli odejść na front - ukończyli szkołę. Sami ci piloci zaczęli mówić, że szkoła nic im nie dała. Nie dała, ponieważ chcieli szybko odejść. Jako przykład zadań może świadczyć stosunek moich lotów do ich. Byłem 8 lat myśliwcem. Oni byli tylko pilotami przeważnie aerokl.[ubów] cyw.[ilnych]. Wykonałem w szkole ok. 25 l.[otów] w tym 10 w tym 10 strzelań, inni wykonali od 14-20, w tym 2-3 strzelania. O tym dowiedziały się nasze władze i również dały możliwość doszkolenia. Piloci oprócz mnie, wszyscy zostali wysłani do szkoły strzelania w Bilbeis. Dużo nie mogę napisać o niej, wiem, że szkoła była świeżo powstała, niezupełnie zorganizowana, wykonali w niej od 2-6 lotów i powrócili na front. Chęć szybkiego ukończenia szkoły oraz niesłuchanie mych rad (mogłem tylko radami służyć, ponieważ nie miałem innych praw) zemściła się. Moim zdaniem było ok. 4 pilotów bardzo dobrych jako ferry, reszta ledwie trzymała się powietrza. Jako przykład podam rozmowę po walce. Zapytany przeze mnie pilot, co robił, kiedy go npl zaatakował, odpowiedział: "Oddałem drążek, uciekałem do ziemi". Albo pilot wysiada z maszyny po patrolowaniu, mówi: "Dzisiejszy lot bardzo mi dobrze wychodził, bo cały czas kulkę (gyro) miałem w środku".

10 lutego 1942 przyjechaliśmy na front, do 112 dyonu. Tu spotkaliśmy nowy typ samolotu "Kitty". Znowu piloci moich rad nie słuchali, dla nich byli przełożeni tylko Anglicy. Bez żadnego prawie treningu, bo po 2 lotach (eksperym.[entalnych]) polecieliśmy na zadanie bojowe. W pierwszym locie zginął (...) śp. por. Matusiak robiąc walkę na 100 metrach na nieznajomym mu typie samolotu.

Sposób wciągnięcia do pracy wyglądał następująco: po wykonaniu dwóch lotów na nowym typie samolotów d-ca zapytał, czy dobrze się czujemy. Naturalnie, wszyscy oświadczyli, że za dobrze. Należało moim zdaniem zrobić od 5-10 l.[otów]. Zostaliśmy wywieszeni na liście kolejki i miejsca w szyku do startu na zadania bojowe. To była cała odprawa. Trzymać się w szyku. Praca w eskadrze była zorganizowana w ten sposób, że pół dnia połowa pilotów siedziała w maszynach, następne pół druga połowa. Jeżeli był mały stan piloci siedzieli cały dzień. Żadnych odpraw, które sięgałyby poza wyznaczeniem miejsca w szyku nie słyszałem. Przed i po locie - za wyjątkiem kiedy mieliśmy spotkanie - wtedy trzeba było dać oświadczenie do ofic.[era] inform.[acyjnego].

Wiadomości o nplu i sprzęcie ograniczały się do wywieszania samolotów sylwetek npla w kasynie. Nie przypominam sobie, ażebyśmy dostali wiadomości, gdzie jest front lub lotniska npla. Samoloty nie były wyznaczane imiennie i z tego powodu słyszałem skargi naszych pilotów. Sposób wykonywania zadań wyglądał następująco: d-ca dyonu (który miał około 20 strąceń) miał paru d-ców kluczy. Reszta pilotów jako statyści ubezpieczali tyły. (...) Przy ataku npla, który przeważnie chodził wyżej (Kitty jest samolotem małej wysokości) piloci tworzyli zwrot w lewo lub prawo. Zaatakowani zostawali na polu walki, a reszta nie widząc npla powracała na lotnisko. Nie przypominam sobie, ażeby cały dyon wrócił na lotnisko. Powrót następował pojedynczo, dwójkami i piątkami. Przyczyny były nieznane, bo nie, przypuszczam, nikt nie pytał.

Spotkań było dość dużo, około 3 tygodniowo. Straty prawie przy każdym spotkaniu za wyjątkiem spotkania z Włochami. Nastrój na ogół przez pewien czas słaby. Piloci ginęli od npla i wpadali w korkociąg płaski i ginęli (tak zginęło około 3 w moim pobycie w esk.[adrze]. Pewnego razu przybyło 3 księży różnych wyznań. Siedzieli z nami, spowiadali, odprawiali nabożeństwa. Jednocześnie była poprawa wyżywienia, bo mesa z podoficerami wspólna. Było to w okresie wielkiego przygnębienia. Ten sposób pociech religijnych, mam wrażenie, dużo nie poprawił. Na mnie osobiście wpłynął ujemnie.

Zadania wykonywane były następujące:
1) interception
2) osłona bezpośrednia
3) bombardowanie
4) wymiatanie.

Pierwszy rodzaj zadania, tzn. startowanie na sygnał z alarmu, gdzie piloci byli w maszynach, miał na celu zwalczenie npla, który przekroczył granicę frontu. Ten sposób działania nie był zawsze skuteczny przy odległości około 70 mil od frontu. Toteż po pewnym czasie dyon został przesunięty około 40 mil od frontu. Nieprz.[yjaciel] nękając nasz dyon bombardowaniem przez pojedyncze samoloty myśliwskie, nieraz dość celnie ze względu na niemożliwość zupełnego, a nawet dostatecznego maskowania w pustyni, zmuszeni byliśmy przesunąć dyon w tył. Rozwiązanie tej sprawy było w ten sposób, że na dzień dyon startował na wysunięte lotnisko, wieczorem powracał na podstawowe. Był to rodzaj zasadzek w dużym składzie. Uważam, że to był lepszy rodzaj pracy, choć wkrótce zmieniono.

Osłona. Ten sposób działania nie różnił się od naszej osłony, za wyjątkiem że tu osłaniano nie tylko piętrami w górę, lecz i obie strony szyku bombowego.

Bombardowanie celu wyszukanego przez pilota lub też wyznaczonego. Doskonałe skutki daje bombardowanie z niskiej wysokości samolotów na lotnisku. Widziałem, jak jeden taki myśliwiec uszkodził około 6 samolotów w jednym locie.

Wymiatanie odbywa się paru dyonami i w ten sposób, że część lotnictwa przechodzi nad nplem (np. lotnisko), a gros sił spotyka się po przejściu i sprowokowaniu npla. Cel i sposób tego rodzaju zadań nie różni się od naszego. Zniszczenie napotkanego npla, który znajduje się na różnych wysokościach.

Ogólne spostrzeżenia. Piloci mimo niedostatecznego wyszkolenia w powietrzu z punktu widzenia myśliwskiego latali bardzo dużo, zwłaszcza podoficerowie, w ciężkich warunkach pustynnych włożyli b. duży wysiłek. Zużycie personelu w tych warunkach jest b. duże. Świadczyć może fakt, że w czasie mego pobytu w dyonie od dn. 10.2.1941 do 5.5.42 zmienił się cały garnitur (stan) pilotów dyonu, za wyjątkiem 3 pilotów i naszych 8-miu. Gospodarka personalna angielska moim zdaniem jest b. dobra, ponieważ umożliwia każdemu pilotowi po 3 miesiącach przejść do jednostek nieoperacyjnych, wobec czego nastrój u pilotów nie objawia się w beznadziejnym siedzeniu w dyonie aż do czasu zginięcia. Z naszych pilotów na stan 8-miu zostało zestrzelonych 3-ch. Widząc to, oraz widząc kolegów, którzy poodchodzili z dyonu, a następnie pewnie trudności spowodowały złożenie prośby o przeniesienie do dyonów polskich. Zużycie sprzętu personelu bojowego i pomocniczego w pustyni jest niewspółmiernie dużo w porównaniu do innych warunków. W tych specjalnych warunkach należałoby moim zdaniem zmieniać personel jak robią to Anglicy.

Dyon o tak różnej narodowości, składzie, nie daje doskonałych rezultatów. Mimo zżycia koleżeńskiego zawsze tworzą się grupki. Anglików około 3, Kanadyjczyków 3, Australiczyków 8-miu i Polaków 8-miu.

Łączn.[ość] Radio często zawodzi, zupełnie lub stwarza nieporozumienia językowe, zwłaszcza w groźnych wypadkach, gdy najwięcej potrzeba.

Spotkania i taktyka walki z nplem. Spotkania, jak zaznaczyłem uprzednio, były dość częste. Z zasady npl chodził wyżej od nas i atakował z góry. Nasz sposób działania był w tym wypadku obronny, robiliśmy unik przez zwrot w prawo lub lewo i atakowali npla już po ataku jego. Mieliśmy przewagę ilościową, mimo że przy starcie około 15% maszyn z różnych przyczyn nie startowało. Niemcy wspólnie chodzili z Włochami b. często. Samolot Macchi 202 w walce z naszymi pilotami okazywał niższą klasę. W jednej walce było strąconych około 10 sztuk 202. M.[e] 109 pokazywały się 2-kami, 4-kami, 6-kami. Chodzili Niemcy małymi grupkami, napadali na nasze nawet duże zgrupowania, atakowali raz i uciekali nie wiążąc się walką. Raz lub 2-3 razy na miesiąc ukazywało się około 30-40 Messer.[schmittów] robiąc demonstr.[acyjne] wymiatanie. Przypuszczalnie, ściągali z Sycylii lotnictwo na parę dni, a później znowu małe grupki (...) napadały na nas i uciekały. Wspomnę parę słów o lotniskach. Lotniska były dobre (lądowiska), mogły zatankować zawsze całe squadrony jednocześnie. Po starcie nabieraliśmy wysokości w pustyni, gdzie nie było dużo podsłuchów. Lotnisko trudno było zamaskować. Maskow.[anie] ograniczało się do zainstalowania dyonu na przestrzeni bardzo dużej, 2 kilometrów. Czasami maskowali samolotami niemieckimi lub własnymi niezdatnymi do użytku, rozstawiając te samoloty w różny sposób. Bombardowań bombowców niemieckich przez Niemców w dzień nie widziałem, prawdopodobnie w skutek naszej przewagi. Natomiast widziałem parę razy, jak nas bombardowali pojedynczymi samolotami myśliwskimi Me. 109. Npl latał b. wysoko, następnie w pewniej godzinie przy dogodnym kącie oświetlenia przychodził nisko nad lotniskiem zrzucając bomby. (...) Lotnictwo myśliwskie nocne ma dość przyjemną pracę, ze względu na ładne noce oraz częste loty npla.

Gazda, kpt.