Polskie Siły Powietrzne w II wojnie światowej

Zwycięska walka por. pil. Wojciecha Januszewicza ze 111 Eskadry Myśliwskiej z 3 września 1939 r.

Po raz pierwszy zainteresowałem się postacią Wojciecha Januszewicza około 2006 r. Szukając wtedy wokół Warszawy miejsc, gdzie wylądowały przymusowo lub rozbiły się polskie samoloty we wrześniu 1939 r., trafiłem do podwarszawskich Marek. Nawiązałem wtedy kontakt z ich mieszkańcem, Ryszardem Sawickim, który opowiedział mi historię przekazywaną w jego rodzinie o niesamowitym pojedynku powietrznym z września 1939 r.

Polski pilot pomimo liczebnej i technicznej przewagi Niemców zwyciężył - niestety nie wiadomo było kto walczył i z kim. Chociaż opowieść brzmiała trochę nieprawdopodobnie, postanowiłem ją sprawdzić.

Obiecałem wtedy mojemu rozmówcy, że sprawę postaram się wyjaśnić. Dość szybko udało mi się ustalić, że owym lotnikiem mógł być tylko por. pil. Wojciech Januszewicz, a walka ta została stoczona w obronie lotniska polowego Brygady Pościgowej w Zielonce z niemieckimi samolotami myśliwskimi, Messerschmitt 110, a nie, jak sądziła większość świadków, z bombowcami.

Zaskoczyły mnie wtedy dwie sprawy: po pierwsze, pomimo tego, że zaczytywałem się literaturą lotniczą od dziecka, to nazwisko Januszewicza jakoś nie utrwaliło się wcześniej w mojej pamięci; po drugie terenowe wizyty i rozmowy z bezpośrednimi świadkami tej walki, oraz przeszukanie literatury i archiwów doprowadziło mnie do wniosku, że mam do czynienia z jedną z najbardziej niezwykłych walk powietrznych na początku II wojny światowej. Co ciekawsze, walka ta została utrwalona w szczegółach zarówno przez samego Januszewicza, jak i świadków na ziemi. Zmagania te zakończyły się zwycięstwem polskiego pilota pomimo tego, że stosunek sił wynosił 1:4 na jego niekorzyść, a różnicę w zaawansowaniu technicznym i uzbrojeniu samolotów biorących w niej udział właściwie ciężko oszacować.

Postać por. Januszewicza jest przykładem zaangażowania, woli walki, odwagi i hartu ducha polskiego lotnika, a jednak jest ona właściwie nieznana miłośnikom historii polskiego lotnictwa. Kolejny pojedynek powietrzny por. Januszewicza w obronie Warszawy we wrześniu 1939 r. miał także bardzo nietypowy przebieg. Por. Januszewicz zestrzelił niemieckiego "sztukasa" Ju 87, biorąc go z powietrza do niewoli poprzez zmuszenie do lądowania w okolicach Babic. Trzecia maszyna - kolejny "sztukas" - została przez Januszewicza "rozstrzelana" w powietrzu. Styl w jakim nasz pilot odniósł zwycięstwa spowodował, że są to jedne z niewielu walk powietrznych w początkowym okresie wojny, co do których nie ma wątpliwości odnośnie pewności zestrzelenia jak i ich lokalizacji. Straty te potwierdzane są przez źródła niemieckie.

 

Historia jednej z najbardziej niezwykłych walk powietrznych II wojny światowej

Dzień 3 września 1939 r., stał się dniem chrztu bojowego świeżo upieczonego dowódcy 111 Eskadry Myśliwskiej por. pil. Wojciecha Januszewicza. 1 września 1939 r. w walce nad Warszawą został zestrzelony dowódca 111 Eskadry kpt. pil Gustaw Sidorowicz. Udało mu się wylądować przymusowo, jednak ciężkie oparzenia i rany postrzałowe wymusiły hospitalizację i wykluczyły jego udział w dalszej części walk września 1939 r., w związku z tym dowództwo eskadry przejął Januszewicz. 111 Eskadry stacjonowała wówczas na lotnisku polowym w podwarszawskiej Zielonce.

W niedzielę 3 września dywizjon I.(Z)/LG 1, (I. Gruppe (Zestörer) Lehrgeschwader 1, I Dywizjon Niszczycieli 1 Instruktorskiego Pułku Treningowo-Operacyjnego), formowanego w ramach Lehrdivision (Dywizji Instruktorskiej), w sile wszystkich trzech eskadr wystartował z lotniska Jessau koło Królewca i udał nad Warszawę, aby zapewnić osłonę myśliwską dla 30 Heinkli 111H z III.(K)/LG 1 (III Dywizjonu Bombowego 1 Instruktorskiego Pułku Treningowo-Operacyjnego). Bombowce miały przeprowadzić bombardowanie celów znajdujących się wokół Okęcia. Bf 110 z 1. i 2. Staffel (1 i 2 Eskadry) operowały w godz. 06:36-08:55, natomiast Bf 110B z 3. Staffel (3 Eskadry) nieco później, w godz. 07:15-10:10. Około godz. 07:40 na niebie wokół stolicy rozpoczęła się seria pojedynków powietrznych, gdy dwie pierwsze eskadry podjęły walkę z poderwanymi alarmowo myśliwcami Eskadr Myśliwskich 111 i 112 Brygady Pościgowej. Polskie myśliwce związane walką przez Bf 110 nie zdołały się przebić do formacji Heinkli.

Niecałe pół godziny później w rejon Warszawy nadleciały Messerschmitty z eskadry 3.(Z)/LG 1, które prowadziły swobodne wymiatanie w rejonie Modlina i Warszawy. Miały one osłaniać odwrót wyprawy bombowej grupy III.(K)/LG 1 po zbombardowaniu lotniska na Okęciu. Cztery myśliwce Bf 110B pojawiły się nad lotniskiem w Zielonce i zamierzały ostrzelać je. Dla znajdujących się na ziemi polskich myśliwców PZL P.11 sytuacja była tragiczna. Uzupełniały właśnie paliwo i amunicję po porannej walce. Przeciwko niemieckim Messerschmittom, alarmowo poderwał się tylko por. pil. Wojciech Januszewicz, który chwilę wcześniej wrócił na lotnisko. Dzięki "Pamiętnikowi pilota 111 eskadry" prowadzonemu przez por. pil. Mirosława Fericia mamy niepowtarzalną okazję spojrzenia na tę walkę oczami samego por. Januszewicza. Jest to jedno z najpiękniejszych zwycięstw powietrznych w historii polskiego lotnictwa wojskowego. Januszewicz rozpoczął swoją relację od krótkiego opisu pierwszej części walk eskadr Brygady Pościgowej.

Należy zaznaczyć że zmuszony zostałem do pisania, którego organicznie nie znoszę. Taki mam piórowstręt, tym bardziej, że Ox [por. pil. Mirosław Ferić - przyp. M.R.] leży obok mnie i patrzy na paluchy. Rozpoczynajmy. Pogoda (mam pisać na stron dziesięć) dobra. Cumulusy i lekkie zamglenia na 400 m. Walka nad Rembertowem gdzie wystrzelałem całą amunicję została zakończona. Lądowałem w międzyczasie, aby nabrać amunicji. Gorączka na lotnisku nieopisana. Wszyscy latają w kółko powtarzając "amunicja, amunicja dla pana porucznika". Rozzłościło mnie to nareszcie - wypowiedziałem parę sakramentalnych słów i amunicję miałem już w maszynie. Gaz i w powietrze. Nadaję przez radio "Halo, halo tu Polskie Radio Warszawa, Kraków, Katowice, Wilno, Lwów i Łódź. Nadaję reportaż z bitwy nad Rembertowem. Nasz dywizjon walczy z Niemcami. Widok cudny. Szkoda, że Państwo tego nie widzą". Jak się okazało dużo kolegów odebrało i sądziło, że Warszawa pokusiła się o tak niebywały reportaż. W pewnym momencie zmuszony zostałem do przerwania nadawania ponieważ lekko mnie "zatkało". Widzę: spadochron. Powstaje pytanie nasz czy Niemiec? Rżnę wprost na niego, a po zbliżeniu się stwierdzam, że określić trudno - ale z mizernej postaci wywnioskowałem, że to będzie chyba nasz dowódca dyonu 3 [kpt. Krasnodębski - przyp. M.R.]. Moje przypuszczenia okazały się słuszne. Jednak przyglądanie się dowódcy przez 3 lata zrobiło swoje.

Nagle z przewagi wysokości na spadochroniarza rżnie Me 110, ale wystarczyło, aby ujrzał Arsena [por. Cebrzyńskiego - przyp. M.R.], który kręcił się jako osłona, aby wygrzał serię z odległości 400 m co naszemu spadochroniarzowi ani pomogło ani zaszkodziło. I jeszcze raz słyszałem piękną serię, najpierw karabiny ta, ta, ta, ta - potem kanony bu, bu, bu - śliczna melodia. Mój Boże, gdybyśmy mieli taki gramofon w powietrzu. Arsen jak zoczył Me 110 i jego nierycerskie zamiary "zagrzmiał" cicho ze swoich "sikawek", ale to wystarczyło, aby niemiaszek dodał gazu i poszedł lotem koszącym "nach Vaterland".

Zawróciłem nad lotnisko. Wtem słyszę nadaje Józef (kryptonim dowódcy) głosem spokojnym - "Zdzisław tu Józef zostawić klucz nad lotniskiem, podejdź do lądowania". Ponieważ widziałem przed chwilą Zdzisława [kpt. Krasnodębskiego - przyp. M.R.] wiszącego bogobojnie na spadochronie uznałem, że najlepiej zrobię jeśli będę wisiał nad lotniskiem - co za napoleońska decyzja! I tak zacząłem się kręcić nad lotniskiem, co po jakiś 20 minutach znudziło mnie to i zacząłem podchodzić do lądowania. Inne maszyny albo lądowały, albo niektórzy pętali się w powietrzu. Wylądowałem. W spadochronie i haubie idę do dowództwa w namiocie, aby dowiedzieć się co słychać.

Idąc sprawdzam maszyny: nie ma Mirka [por. Fericia - przyp. M.R.] , Macińskiego i Szopego, a szlag jasny by to trafił, tyle strat i z czym tu walczyć? Zmartwiłem się w duchu nielicho, ale na zewnątrz nie daję poznać.

Moje smutne rozmyślania przerwał okrzyk - maszyny, maszyny! Pytam pierwszego gdzie widzi te gołąbki? Okazuje się, że czterech muszkieterów lotem ślizgowym schodzi z wysokości nad naszym lotniskiem. W powietrzu naszych ani śladu. Uzupełnianie maszyn na ziemi. Krótko mówiąc: tragedia! Oglądam się za przyzwoitym rowem.

Nagle wzrok mój pada na nowo przyprowadzoną maszynę. Co u licha, co w niej robi mechanik, który zamiast uzupełniać gapi się na wroga. Krzyczę - gotowa? Gotowa - zapuszczać! Śmigło skoczyło. Okazało się potem, że była to maszyna, na której nie wystartował jeden z "asów" pokojowych - bo nie miała wbudowanej busoli. A w odległości 2 km od lotniska naparzaliśmy się aż w niebie grzmiało! [w pierwszych dniach wojny por. Januszewicz latał samolotem PZL P.11 ze 111 Eskadry, oznaczonym numerem 8. Nie wiadomo na jakim samolocie walczył nad Zielonką, być może był to naprawiany PZL P.11 uszkodzony przez pchor. Janickiego kilka dni wcześniej, albo jeden z naprawionych samolotów wykorzystywanych do celów szkolnych, jeden z takich samolotów dostarczył do Warszawy por. Witold Urbanowicz z Dęblina - M.R.]

 

Faza I walki

Start. W międzyczasie lądują nasze maszyny. Nabrałem około 600 m, gdy jeden z Me 110 z wysokości 500 m przypikował nad lotnisko i otworzył ogień. Nie pozostawało mi nic innego jak zrobić skręt przez plecy i zaatakować. Spojrzałem przez celownik, który wskazywał na poligon Rembertów oddałem serię z odległości 150 m. Następnie Me 110 wyrwał do góry i zrobił gwałtowny wiraż w lewo. W to mi graj. Zawiązuję skręt i z odległości 50 m rżnę serię przed i w stanowisko pilota. Me 110 robi gwałtowny skręt w prawo, dodaje gazu i lekko pikuje. Trochę się chwieje, ale to pewnie pilot ze strachu kiwa maszyną i wyrywa w kierunku Prus.

Nie zdążyłem pomyśleć o wirażu w prawo, gdy poza sobą z lewej strony usłyszałem znaną mi melodię, a przed śmigłem zobaczyłem białe prześcieradło ze smug pocisków nieprzyjaciela. Szybszy odruch niż decyzja i maszyna w korkociągu wali się do ziemi. Podczas pierwszej zwitki ujrzałem "przyjaciela" nad sobą w górze, a podczas drugiej wyprowadziłem na wysokości 100 m (10 dni paki w czasie pokoju) i podciągnąłem do góry. W tym czasie trzeci Me rżnie do mnie. Lekko zdrętwiałem, ale robię wiraż dalej. Nr drugi robi skręt, plasuję się w pobliżu niego, strzelam z dość daleka. Strzelec grzeje po mnie co chwila, co zmusza mnie do ukrycia się poza ogonem. Podczas krążenia widzę, że nr czwarty, który był na wysokości szykuje się do ataku. Mam na niego oko.

 

Faza II walki

W pewnej chwili widzę twarzyczkę Me 110, który nurkuje w moim kierunku. Lekki skręt i cała seria przechodzi z prawej. Ale skorzystał z tego strzelec nr 2 i poczęstował mnie serią. Nr 3 i nr 4 po jednym ataku odeszły, pozostał tylko nr 2. Rozpoczyna się walka. Lecę w ogonie i staram się zbliżyć. Mowy nie ma. Pilot Me 110, aby umożliwić strzelanie dla strzelca, robi górki. Strzelec korzysta z okazji podciągnięcia i kropi do mnie. Chowam się pod ogonem ile mogę. Pilot Me 110 robi skręt. Ścinam skręt w lewo. Strzelec pierze. Powoli zbliżam się w smugach.

 

Faza III walki

Z odległości 10-15 m, leżąc w wirażu i zasłaniając się skrzydłem od strzelca (jakby mi to co pomogło) rżnę serię w stanowisko pilota. Widzę dokładnie twarz strzelca, jego karabin i tak samo swoje pociski, które na kadłubie pozostawiają iskierki. Pilot nie wytrzymuje, oddaje i ucieka. Podczas podciągania zauważyłem, że prawy silnik wybuchł płomieniem, a potem zgasł i stanął. Poważny plus ropy naftowej. Na jednym silniku szybkość Me 110 poważnie zmalała i zrównała się z szybkością mojego Pezetela. Chodzę swobodnie za nim i czekam na koniec oddając krótkie serie, które idą w kadłub. Zacina mi się lewy km! Piorę z prawego. Strzelec wykorzystuje każdą sytuację, aby do mnie strzelać. Jednak teraz mogę swobodnie chować się pod ogon.

 

Faza IV walki

Pilot, po kilku skrętach, stosuje górki i odchodzi na północ. Źle - decyduję się podejść jak najbliżej. Podczas oddania po górce, wchodzę w sam ogon i strzelam w stanowisko pilota maszyna zachwiała się, poszła do góry do 200 m, opadła i w prawym skręcie idzie do ziemi. Aha myślę chce umknąć jak zwykle. Trzymam się tuż pod samym ogonem. Zbliża się gwałtownie ziemia. Lekko zostaję z tyłu. Obserwator strzela do mnie pożegnalną serię. Nagle uprzytamniam: muszę wiać!

Podciągam do góry świecą, a pode mną wybuchł samolot i wielki słup ognia wystrzelił w niebo. Odtańczyłem taniec wojenny i poszedłem do lądowania. Po wylądowaniu stwierdziłem, że cały prawy płat był zalany ropą. Zapomniałbym dodać, że w początkach walki zbliżył się do nas "as" pokojowy z sąsiedniej eskadry, ale dał doubla [zrezygnował - przyp. M.R.]. Pojechałem do sztabu. Gratulacje. A najwyższy lotnik [dowódca Brygady płk pil. Stefan Pawlikowski - przyp. M.R.] pytał mnie czy to "pierwszy, czy drugi" samolot zestrzelony, takim głosem jakby to było najwyżej strzelanie do kaczek z za węgła. On też jest pilotem.

 

Po walce

Źródła niemieckie potwierdzają, że niedaleko lotniska w Zielonce 3 września 1939 r. zginęli lotnicy z 3. Staffel I.(Z)/LG 1: pilot Uffz. Sigismund Mazurowski oraz strzelec Uffz. Günther Lother.

Gefr. Josef Groten z 1.(Z)/LG 1 zgłosił zestrzelenie P.24 (Niemcy błędnie identyfikowali polskie PZL P.11) w okolicach Warszawy o godz. 08:03. Ze względu na późniejszą porę zestrzelenia niż inne tego dnia zgłoszone przez I.(Z)/LG 1 jest bardzo prawdopodobne, że chodzi o samolot por. Januszewicza, który jednak nie dał się zestrzelić.

Walka powietrzna, która odbyła się na oczach personelu III/1 Dywizjonu Myśliwskiego, wzbudziła wielki entuzjazm i wiwaty ze strony wszystkich, którzy mieli okazję ją oglądać. Nierównowaga sił była ogromna: prędkość maksymalna polskiego P.11c wynosiła 375 km/h, a Messerschmittów - 455 km/h. Samolot por. Januszewicza, uzbrojony w dwa karabiny maszynowe (właściwie jeden, ponieważ drugi zaciął się w trakcie walki), miał przeciwko sobie w czterech Messerschmittach łącznie dwadzieścia kaemów i osiem działek! Nie ma w historii zmagań lotniczych sytuacji, w której pojedynczy samolot, znajdujący się w najgorszej do ataku pozycji - czyli startując - zaatakował kilka znacznie bardziej technicznie zaawansowanych maszyn wroga i odniósł niekwestionowany sukces!

Na miejsce upadku samolotu pierwsi dotarli lotnicy stacjonujący w Zielonce. W 1971 r. były oficer taktyczny Brygady Pościgowej kpt. pil. Stefan Łaszkiewicz wspominał:

(…) Natychmiast porwałem oficera technicznego i zbrojmistrza i łazikiem popruliśmy na miejsce zestrzelenia. Ciała lotników - dwie kupki (…) w odległości 150 metrów od samolotu. Kombinezony przesiąknięte benzyną - dymią i skwierczą. Szofer łazika miał zapas wody w bańce. Pożar ugasiliśmy na tyle, by dobrać się do kieszeni po dokumenty. W portfelu jednego fotografia: przystojny młody blondyn w stroju podoficera Luftwaffe w ogródku z malwami. Obok młoda kobieta z dzieckiem na ręku - pewnie żona. Nazwisko: Mazurowsky (…).

Tego wrześniowego dnia na miejsce rozbicia Messerschmitta zbiegło się wielu okolicznych mieszkańców. Z relacji mieszkańca Zielonki w 1976 r.:

(…) szczątki samolotu porozrzucane na całym polu graniczącym z lasem paliły się. Widzieliśmy zwęglone ciała załogi, nadpalone mapniki, fragmenty oporządzenia. Tłum otaczał całe to miejsce. Przyjechał na motocyklu z lotniska nasz pilot, który zestrzelił hitlerowską maszynę (…)

Z relacji mieszkańców Pustelnika spisanych w latach 2007-2009:

(…) tlące się i porozrywane ciała niemieckich lotników leżały jakieś 100 m od buchających ogniem i dymem szczątków samolotu, dla młodego chłopaka był to wstrząsający widok (…)

Pamiętający to zdarzenie świadkowie określali miejsce upadku samolotu na polu Kłobuka, około 150 m od wschodniej ściany lasu mareckiego, w połowie długości Góry Zdrojowej.

Wojciech Januszewicz po pewnym czasie został zawieziony do sztabu Brygady w pobliskim Centrum Badań Balistycznych. Ku jemu zaskoczeniu czekały tam na niego dwa pistolety parabellum wyciągnięte, z wraku zestrzelonego przez niego Bf 110, które zostały mu wręczone jako trofeum wojenne. Wojtek, jak go nazywali koledzy piloci, był zmieszany i zaskoczony entuzjastyczną reakcją oficerów sztabu Brygady na jego walkę, musiał opowiedzieć swoje wrażenia, po czym odwieziono go z powrotem na lotnisko.

Ppłk pil. Leopold Pamuła, zastępca dowódcy Brygady Pościgowej, wspominał:

Kiedy już dyony były w powietrzu i w akcji - wszystkie rozkazy były wydane, szef sztabu gonił na taras znajdujący się na dachu naszego dowództwa i poił wzrok widokiem walk, które tam blisko nas odbywały się. Dowódca Brygady przyglądał się z balkonu, a ja niestety musiałem biegiem robić odpisy z tablic, które miały w przyszłości odtworzyć sytuację. Ale raz się wymknąłem na balkon, a to wtedy, kiedy Wojtek Januszewicz zmagał się z trzema Me 110 [wielu świadków potwierdziło cztery niemieckie samoloty, więc to raczej Pamułę zawiodła pamięć - przyp. M.R.]. A myśmy widząc walkę od początku do końca, przeżywaliśmy nie lada emocje. Widowisko było wspaniałe i długo pozostanie w pamięci.

Walka Januszewicza była tak dramatyczna, że pozostała utrwalona w pamięci mieszkańców Zielonki, Kobyłki i Marek wiele lat po wojnie. Mieszkańcy okolicy wspominali:

Potem była niewola - ale to zwycięstwo dodawało ducha przetrwania w długą czarną noc niemieckiej okupacji.

Jak wspominał jeden z mieszkańców Marek, pan Stanisław Użanowski:

Walka trwała kilka minut, w pewnym momencie Niemiec zniżył się ślizgiem w dół i gwałtownie uderzył w ziemię. Wydawało nam się że Polak po zestrzeleniu Niemca odleciał w kierunku Warszawy, o lotnisku w Zielonce nic wtedy nie wiedzieliśmy. Po wojnie poznałem lotnictwo, pracowałem jako mechanik w Aeroklubie Warszawskim na lotnisku Gocław i choć nie miałem uprawnień pilota to wie pan jak to jest - przymrużył oko - czasami trochę latałem siedząc przy sterach. W naszym aeroklubie umiejętność pilotażu i akrobatyki powietrznej stały na wysokim poziomie, ale to co pokazał tamten polski pilot w czasie walki oceniam, że to był mistrz w swoim fachu, bardzo dobrze wyszkolony. Tamta walka odcisnęła się w mojej pamięci na całe życie i ciągle mam ją przed oczami ilekroć wspomnieniami wracam do tamtych czasów.

Po pewnym czasie (z relacji świadków) na miejsce upadku Bf 110 przyjechał motocyklem pilot, który był niski i krępej budowy ciała (prawdopodobnie był to por. Wojciech Januszewicz). Stał wyprostowany i w milczeniu patrzył na dopalające się szczątki nieprzyjacielskiego samolotu.

Po chwili zbliżył się do stojącej nieopodal grupki cywilów i powiedział: "Popatrzcie, to wszystko było przygotowane na nas i na naszą zgubę". Wszyscy w milczącym odruchu skierowali wzrok na porozrzucane taśmy z amunicją i błyszczące groty pocisków. Walka por. Januszewicza miała jeszcze inne dramatyczne reperkusje.

Niemcy po zakończeniu kampanii wrześniowej, dokładnie analizowali każdą stratę swojego samolotu. Poszukiwali też Bf 110 zestrzelonego przez por. Januszewicza, którego wrak został w końcu zidentyfikowany i odnaleziony. Niestety ktoś zrobił donos, że mieszkańcy Nadmy zabili niemieckich lotników, którzy podobno żyli po zestrzeleniu samolotu. Było to oczywistą nieprawdą, biorąc pod uwagę opisany wcześniej przebieg zdarzeń.

Jakie były motywy tego donosu - nie wiadomo. Sytuacja zrobiła się bardzo groźna, niemieccy żołnierze spędzili mieszkańców Nadmy do budynku tamtejszej szkoły i grozili, że ich spalą, jeśli nie przyznają się co zrobili z niemieckimi lotnikami i nie wskażą gdzie są ich ciała.

Sytuację uratowała miejscowa nauczycielka, która znała język niemiecki i udało się jej przekonać niemieckiego dowódcę, że lotnicy nie żyli, ponieważ samolot uderzył w ziemię i spalił się. Lotnikom Luftwaffe nikt z mieszkańców nie zrobił krzywdy, a ich szczątki muszą być pogrzebane na polu obok wraku samolotu. Niemcom udało się w końcu odnaleźć ciała swoich lotników i zwolnili wszystkich zakładników.

Gdy zakończyły się walki w Polsce w 1939 r., zapewne jeszcze późną jesienią wojsko niemieckie usunęło na złom co większe elementy wraku Messerschmitta. Po tak gwałtownym uderzeniu w ziemię i eksplozji maszyny z pewnością części te nie przedstawiały żadnej wartości dla techników Luftwaffe.

Ze wspomnień okolicznych mieszkańców wynika, że Niemcy nie interesowali się wypalonymi szczątkami samolotu rozrzuconymi na dużej powierzchni. Jego fragmenty były zabierane przez miejscową ludność. Z biegiem czasu, na skutek prowadzonej działalności rolnej, ostatnie ślady po samolocie zniknęły z powierzchni pól.

 

Wykopaliska archeologiczne

Wczesną wiosną 2016 roku przeprowadzone zostały badania archeologiczne w rejonie stanowisk nr 10 i 12 w Nadmie, które poprzedzały budowę drogi ekspresowej S8. Podczas sondowania za pomocą wykrywaczy metali wierzchniej warstwy gleby (humusu), zaobserwowano pojawiające się pojedyncze znaleziska grudek przepalonego aluminium, drobne ułamki pleksiglasu oraz destrukty niemieckiej amunicji strzeleckiej. Archeolodzy prowadzące prace, Krzysztof Karasiewicz i Małgorzata Kiełbasińska, założyli, że mają do czynienia z wojennym zdarzeniem lotniczym.

Udało się ustalić punkt zetknięcia samolotu z ziemią, w którym nastąpiło rozerwanie maszyny, pożar i eksplozja przenoszonej amunicji oraz miejsce wbicia w grunt części dziobowej samolotu wraz z rozbitym przynajmniej jednym silnikiem i fragmentem skrzydła.

Poza tym w rejonie katastrofy zebrano z poziomu humusu rozsiane drobne szczątki samolotu, rejestrując ich rozprzestrzenienie w terenie. Łącznie pozyskano 5404 ułamki elementów konstrukcji i wyposażenia ciężkiego myśliwca Messerschmitt Bf 110.

Analizę techniczną znalezionych fragmentów lotniczych przeprowadzono we współpracy z autorem niniejszego artykułu. W zbiorach placówek muzealnych w Europie i Stanach Zjednoczonych nie zachował się Bf 110 tak wczesnej i bardzo rzadkiej wersji. Zadanie rozpoznania poszczególnych ułamków samolotu utrudniał brak szczegółowej dokumentacji technicznej Messerschmitta 110 w wersji B. Wykorzystane zostały informacje zawarte w instrukcji eksploatacyjnej Bf 110B oraz konsultacje z gronem znawców tematu.

Udało się zidentyfikować część zarejestrowanych elementów konstrukcji samolotu. Zebrane wówczas informacje pozwoliły ponad wszelką wątpliwość potwierdzić, że znaleziono szczątki Bf 110, zestrzelonego przez Wojciecha Januszewicza 3 września 1939 r.

 

Wojciech Januszewicz znowu na polskim niebie

Wojciech Januszewicz w 2014 r. został upamiętniony poprzez namalowanie jego wizerunku na usterzeniu samolotu MiG-29 nr taktyczny 38 z 23 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim. Fundacja Historyczna Lotnictwa Polskiego (FHLP) zdecydowała się włączyć Wojciecha Januszewicza w projekt upamiętnienia lotników eskadr kościuszkowskich autorstwa Wojtka Matusiaka i Roberta Gretzyngiera. FHLP była w stanie przekonać do projektu dowództwo naszych sił zbrojnych, a jej woluntariusze pomalowali samolot.

Marek Rogusz

Por. pil. Wojciech Januszewicz, zastępca dowódcy 111 Eskadry Myśliwskiej im. Tadeusza Kościuszki (a od drugiego dnia wojny jej dowódca), był jednym z pilotów Brygady Pościgowej, który miał najwięcej zestrzeleń w obronie Warszawy w 1939 r. Niestety, poległ w niespełna rok później jako pilot słynnego Dywizjonu 303 podczas bitwy o Anglię.
Piloci III/1 Dywizjonu Myśliwskiego sfotografowani w październiku 1938 r. na lotnisku Aleksandrowice podczas operacji na Zaolziu; w tle po lewej P.11c ze 111 Eskadry Myśliwskiej oraz po prawej P.11c ze 112 Eskadry Myśliwskiej; w pierwszym rzędzie od prawej drugi por. pil. Wojciech Januszewicz, czwarty kpt. pil. Tadeusz Opulski (dowódca 112 Eskadry), siódmy kpt. pil. Gustaw Sidorowicz (dowódca 111 Eskadry).
Jedyne znane, choć niezbyt dobrej jakości, ujęcie PZL P.11c nr 8 ze 111 Eskadry Myśliwskiej, na którym to samolocie we wrześniu 1939 r. walczył por. pil. Wojciech Januszewicz.
Messerschmitt Bf 110B w locie. Z dokładnie takim typem niemieckiego myśliwca (we wczesnej wersji B), walczył zwycięsko 3 września 1939 r. por. pil. Wojciech Januszewicz.
Faza 1 walki. Rys. Roman Postek.
Faza 2 walki. Rys. Roman Postek.
Faza 3 walki. Rys. Roman Postek.
Faza 4 walki. Rys. Roman Postek.
Widok z powietrza na badania archeologiczne przeprowadzone w 2016 r. w związku z budową drogi ekspresowej S8, które pozwoliły na zidentyfikowanie miejsca katastrofy samolotu zestrzelonego przez Januszewicza.
Jedna z wielu tabliczek znamionowych odnalezionych podczas prac archeologicznych. Umieszczane były na ważnych częściach konstrukcji, bądź wyposażenia samolotu. Tabliczka potwierdza typ samolotu Bf 110 (BFW - Bayerische Flugzeugwerke). W dolnym prawym rogu znajduje się numer fabryczny samolotu tzw. Werknummer 932.
Szczątki suwaka obliczeniowego (kalkulatora nawigacyjnego) Dreieckrechner DR 2. Słabo widoczny na jednej z części wyryty cyrklem podpis właściciela przyrządu "Lother" (strzelec-obserwator Uffz. Günther Lother).
Wielka chwila, kpt. Wojciech Januszewicz, zwany przez kolegów Wojtkiem, ostatni dowódca 111 Eskadry Myśliwskiej i pilot Dywizjonu 303, znowu w powietrzu na polskim niebie!