Polskie Siły Powietrzne w II wojnie światowej

61 Dywizjon Myśliwski USAAF
(61st Fighter Squadron)

W czasie II wojny światowej wielu polskich lotników zostało przydzielonych lub oddelegowanych do amerykańskich jednostek bojowych. Zwykle trafiali tam pojedynczo i tylko w niektórych wypadkach pełnili służbę bojową. Najwięcej Polaków służyło w 61 Dywizjonie Myśliwskim USAAF (61st Fighter Squadron) - w 1944 r. służyło w nim aż siedmiu myśliwców Polskich Sił Powietrznych, a trzech kolejnych Amerykanów polskiego pochodzenia służyło wcześniej w polskich dywizjonach.

Początków pomysłu związanego z możliwością służby Polaków w tej jednostce szukać należy w wizycie Lt. Col. (podpułkownika) Francisa Gabreskiego w Northolt. Gabreski, Amerykanin polskiego pochodzenia, od grudnia 1942 r. do lutego 1943 r. latał na własną prośbę w 315 Dywizjonie "Dęblińskim", w którym przeszedł chrzest bojowy i dosłużył się Krzyża Walecznych i dlatego co jakiś czas spotykał się z polskimi towarzyszami broni. Wiele lat później w swych wspomnieniach zrelacjonował wizytę z początku 1944 r. i jej skutki tak:

Pewnego dnia poleciałem na HV-A do Northolt, aby złożyć tam wizytę moim starym polskim przyjaciołom z 315 dywizjonu. Tadeusz Andersz był wciąż w dywizjonie, ale zauważyłem, że nastrój jego ducha jest gorszy niż oczekiwałem. Wyznał mi, że wynika to z poczucia, że wraz z kolegami znalazł się na bocznym torze. Dlaczego? - ano dlatego, że wszystkie operacje myśliwców dziennych przeniosły się w rejony poza zasięgiem ich Spitfire'ów Mk IX. Rozumiałem go dobrze. (...) Rezultatem tego wszystkiego było to, że wyposażone w Spitfire'y dywizjony RAF, w tym także polski dywizjon 315, praktycznie zostały pozbawione możliwości uczestniczenia w walkach, przynajmniej tych większych. Nastawionym bojowo Polakom stan taki zupełnie nie odpowiadał. Niewiele później Hub Zemke i ja odbywaliśmy w jego biurze kolejną rutynową naradę. Hub martwił się, że część naszych najbardziej doświadczonych pilotów zbliżała się do końca tury lotów bojowych, zgodni byliśmy, że nie bardzo widać, kim mielibyśmy ich zastąpić. W owym czasie piloci myśliwcy uzyskali prawo powrotu do domu po wylataniu w lotach bojowych 200 godzin. Przeglądaliśmy więc listę chłopców, którzy zbliżali się do tej magicznej granicy, kiedy nagle przyszła mi do głowy genialna myśl. My odczuwaliśmy potrzebę uzyskania doświadczonych pilów, a Polacy z 315 dywizjonu mają ich nadmiar, cierpiąc jednocześnie na brak możliwości udziału w walce. A jeśli by ściągnąć kilku z nich do Halesworth, aby w naszym 56 dywizjonie polatali na P-47? Zemke stwierdził, że nie widzi w tym pomyśle niczego złego, o ile oczywiście Polacy przybędą jako ochotnicy, na zasadzie dobrowolności. Zastrzegł jednak, że nie będziemy w stanie im płacić ani zapewniać innych przywilejów, natomiast będziemy mogli udostępnić miejsca do spania i samoloty P-47 do latania. Drogą służbową skierował plan do sztabu 8 Armii Powietrznej, gdzie nikt nie zgłosił słowa zastrzeżenia. Zaczęliśmy sprawę realizować, nie wiem nawet, czy przy okazji sporządzano jakieś pisane dokumenty, bo właściwie nic się w naszej działalności nie zmieniało, poza nazwiskami ludzi, którzy mieli zasiadać w kabinach (...).

Po zaakceptowaniu tego pomysłu ze strony polskiej, tj. przez Dowództwo Polskich Sił Powietrznych, 2 lutego 1944 r. jako pierwsi do 61 Dywizjonu USAAF oddelegowani zostali mjr Aleksander Gabszewicz i kpt. Bolesław Gładych. Gabszewicz odszedł od Amerykanów już 20 lutego (objął dowództwo 18 Sektora Myśliwskiego), natomiast Gładych zaczął latać bojowo i odnosić wspaniałe sukcesy: 21 lutego zestrzelił nad Francją dwa Bf 109, zaś 6 marca zniszczył zaparkowanego na lotnisku Focke-Wulfa. 8 marca 1944 r. podczas lotu nad Niemcy w osłonie bombowców stoczył walkę z trzema Fw 190. Osamotniony zestrzelił na pewno jednego Focke-Wulfa, lecz dwa pozostałe uszkodziły jego samolot. Polak zniżył się do lotu koszącego i sprytnym manerwowaniem wyczekał, aż Niemcom skończy się amunicja. W locie powrotnym do swej bazy ostrzelał ponadto lotnisko, niszcząc lub uszkadzając trzy tankowane Focke-Wulfy. Nad kanałem La Manche, niedaleko brzegu angielskiego w Thunderbolcie skończyło się paliwo i zatrzymał się silnik, a pilot opuścił samolot ze spadochronem, jednakże został szybko wyłowiony (już wcześniej dołączył doń samolot ratownictwa z Air Sea Rescue). Za tę akcję Gładych otrzymał wysokie amerykańskie odznaczenie - Silver Star. Niecałe trzy tygodnie później - 27 marca - powiększył swe konto zestrzeleń o jeszcze jednego zestrzelonego Messerschmitta.

Tymczasem do 61 FS dołączyli inni Polacy - mjr Tadeusz Sawicz (3 marca 1944 r.), kpt. Tadeusz Andersz (9 marca 1944 r.), kpt. Witold Łanowski (12 kwietnia 1944 r.), kpt. Kazimierz Rutkowski (11 maja 1944 r.?) i kpt. Zbigniew Janicki (12 maja 1944 r.) - wszyscy na zasadzie dobrowolności. Nowo przybyli również udanie brali udział w lotach bojowych: 9 kwietnia Andersz podczas osłony "Latających Fortec" B-17 lecących nad Kilonię zniszczył Bf 109 (Niemiec rozbił się w korkociągu o ziemię). 22 maja Łanowski w rejonie Osnabrück, osłaniając od góry atakujących cele naziemne (pociąg) kolegów, zaatakował i zapalił Fw 190. Podczas D-Day i następnego dnia, czyli 6 i 7 czerwca 1944 r., Gładych uzyskał po jednym zestrzeleniu Messerschmitta Bf 109. 27 czerwca Łanowski, lecąc jako skrzydłowy Gabreskiego, zniszczył nad Compiegne kolejnego Bf 109. Gładych zestrzelił dalsze samoloty 4 lipca (Bf 109, nieuznany przez tzw. komisję Bajana) oraz 12 sierpnia (Ju 88). Łanowski meldował pewne zestrzelenie Bf 109 nad Conches 5 lipca 1944 r., lecz i to zwycięstwo nie zostało wpisane na "listę Bajana".

Na skutek strat i przeniesień okazało się, że już w połowie czerwca 1944 r. Łanowski pozostał jedynym Polakiem formalnie przydzielonym do 61 FS: Janicki zginął 13 czerwca, gdy jego Thunderbolt rozbił się koło Le Mans (okoliczności jego śmierci są niejasne, wg niemieckich dokumentów zestrzeliła go artyleria przeciwlotnicza, a dokumenty alianckie wymieniają jako przyczynę awarię silnika); Sawicz 14 czerwca odszedł na dowódcę III Skrzydła Myśliwskiego, zaś pozostali Polacy zostali przeniesieni 15 czerwca 1944 r.: Andersz trafił do jednostki pomocniczej 84 Grupy Myśliwskiej RAF - 84 Group Support Unit, Gładych został oficerem łącznikowym przy sztabie 12 Grupy Myśliwskiej RAF (12 Group; mimo to nadal - równolegle do obowiązków sztabowych - nieformalnie latał bojowo za sterami Thunderboltów), zaś Rutkowski począł pełnić podobne stanowisko w 11 Grupie Myśliwskiej RAF (11 Group).

29 października 1944 r. Gładych i Łanowski, po uprzednim złożeniu stosownych podań, otrzymali z Polskich Sił Powietrznych 12-miesięczne urlopy bez uposażenia, dzięki czemu mogli kontynuować loty bojowe w 61 Dywizjonie USAAF, dopisując do swych kont zestrzeleń kolejne nieprzyjacielskie samoloty: 21 września 1944 r. Gładych nad Arnhem zniszczył dwa Bf 109, natomiast Łanowski 18 listopada 1944 r. nad Frankfurtem nad Menem Focke-Wulfa. Wszystkie trzy samoloty nie zostały zaliczone przez tzw. komisję Bajana, jako że piloci ci formalnie wówczas nie podlegali już polskim władzom wojskowym. Gładych i Łanowski pozostali u Amerykanów do ok. maja-czerwca 1945 r.

Na koniec warto wspomnieć o samolotach, na których latali Polacy. Bolesław Gładych (ochrzczony od pseudonimem "Mike Killer" - "Michałek Zabójca"; wbrew obiegowej opinii, nie pochodziło ono od drugiego imienia pilota, które brzmiało Kazimierz) już jako pilot 302 Dywizjonu "Poznańskiego" ozdobił swojego Spitfire'a F.IX WX-V (MH906) malunkiem pingwina, podpisanego "Pengie" (nazwa ta pochodziła od przezwiska dziewczyny Gładycha, Kanadyjki imieniem Elizabeth służącej w pomocniczej lotniczej służbie kobiet - WAAF). Kiedy przesiadł się na Thunderbolty, również malował pingwinki, dodając do napisu kolejny numer, rzymską cyfrę. Wiadomo, że miał przydzielone do osobistego użytku co najmniej cztery różne Thunderbolty:

Witold Łanowski, przezywany "Lanny", swe zwycięstwa odniósł kolejno na Thunderboltach oznaczonych HV-E , HV-M, HV-M (maszyna Gładycha?) oraz HV-Z (P-47M-1RE, 44-21109), który był jego osobistą maszyną. Z przodu tego samolotu widniało bardzo ciekawe godło osobiste polskiego pilota, przestawiające na tle szachownicy żelazną, zaciśniętą pięść miażdżąca niemiecki jednosilnikowy samolot.

Polscy myśliwcy w 61 Dywizjonie USAAF zgłosili łącznie zestrzelenie 17 samolotów nieprzyjaciela i zniszczenie bądź uszkodzenie 4 kolejnych na ziemi, co okupiono ceną jednego poległego (kpt. Zbigniew Janicki, pochowany na cmentarzu w Le Mans). Polacy otrzymali od Amerykanów odznaczenia: Silver Star, Distinguished Flying Cross oraz Air Medal (różne źródła podają różne dane jeśli chodzi o liczbę nadań i nazwiska odznaczonych).


Wojciech Zmyślony

Lt. Col. Francis Gabreski za którego sprawą polscy myśliwcy trafili do amerykańskiej jednostki.
Kpt. Bolesław Gładych przy Thunderbolcie.
Stoją od lewej: kpt. Bolesław Gładych, mjr Tadeusz Sawicz, Lt. Col. Francis Gabreski, kpt. Kazimierz Rutkowski, kpt. Tadeusz Andersz, kpt. Witold Łanowski. Lato (czerwiec?) 1944 r.
Osobista maszyna kpt. Witolda Łanowskiego - Thunderbolt P-47M-1RE (HV-Z, 42-21108) - sfotografowana w marcu 1945 r.
Ten sam samolot co na fotografii obok wraz z godłem (żelazna pięść ściskająca niemiecki samolot). Przed maszyną stoją amerykańscy mechanicy. Marzec 1945 r.
Por. Witold Łanowski z żoną Penny na Thunberbolcie (kolor maszyny wskazuje, że może być to HV-Z z osobistym godłem pilota).
Łanowski z żoną przy P-47.
Łanowski z żoną na skrzydle P-47.
Kpt. Witold Łanowski i jego dobry kolega kpt. Stanisław Birtus. Na koszuli mundurowej Łanowskiego widać amerykańską odznakę pilota ("wings").