Polskie Siły Powietrzne w II wojnie światowej

Latająca bomba V1 z wizytą w 308 Dywizjonie

Opisana poniżej historia nie jest jedną z gatunku bohaterskich, w której polscy lotnicy gromią nieprzyjaciela. Nie jest również historia martyrologiczna, pokazująca poświęcenie i krew przelaną za ojczyznę. To po prostu jeden z dziwacznych epizodów bezwzględnej wojny, zakończony szczęśliwie, w którym kilkunastu, a może kilkudziesięciu, spokojnie śpiących lotników Polskich Sił Powietrznych cudem uniknęło śmierci...

W lutym 1945 r. front zachodni przebiegał mniej więcej wzdłuż rzek oddzielających Niemcy od Francji oraz Holandię od Belgii. 131 Skrzydło Myśliwskie (wedle polskiej organizacji, I Skrzydło Myśliwskie) stacjonowało w Grimbergen, na północ od Brukseli. Było to używane wcześniej przez Luftwaffe lotnisko, w alianckim systemie określane kodem B-60. W składzie lotnictwa taktycznego (2 Tactical Air Force) z powietrza wspierało działania wojsk lądowych, posuwających się mozolnie ku terytorium III Rzeszy. W skład skrzydła wchodziły trzy jednostki bojowe: 302 Dywizjon Myśliwski "Poznański", 308 Dywizjon Myśliwski "Krakowski" oraz 317 Dywizjon Myśliwski "Wileński". Towarzyszyło im kilka jednostek pomocniczych, umożliwiających działanie w warunkach polowych i operowanie z lotnisk na zajmowanych terenach.

Po przeniesieniu z Wysp Brytyjskich na kontynent na lotników zaczęły czyhać zupełnie nowe zagrożenia. Bliskość linii frontu narażała na kontakt z oddziałami nieprzyjaciela i polami minowymi. Nieustanne przemieszczanie się po nieznanym terenie pociągało za sobą wypadki komunikacyjne. Z kolei 1 stycznia 1945 r. alianci przekonali się, że Luftwaffe wciąż potrafi być groźne, atakując z powietrza położone w Belgii i Francji lotniska. We wspomnianych okolicznościach życie stracił szereg polskich lotników. Na domiar złego, wkróce potem okazało się, że śmiertelnym zagrożeniem mogą być nawet pociski samosterujące V1 (określane powszechnie mianem "latających bomb"), wystrzeliwane z terytorium Niemiec, a wymierzone w owym czasie w belgijskie miasta - w szczególności w strategicznie ważny dla aliantów port w Antwerpii.

Noc z 24 na 25 lutego 1945 r. miała być dla lotników 131 Skrzydła Myśliwskiego zasłużonym odpoczynkiem po ciężkim dniu. Niemal codziennie piloci latali na rozpoznania zbrojne i bombardowania z lotu nurkowego, a personel naziemny mozolnie pracował nad przygotowaniem samolotów. Przed następnym dniem walki, gdy większość personelu pogrążona była we śnie, w pobliżu lotniska spadła latająca bomba V1 - szczęśliwie, nie wybuchając. Na zachowanych fotografiach widać, że bomba pokonała przynajmniej kilkadziesiąt metrów, sunąc po ziemi i żłobiąc w niej długi ślad. Już na wysokości gruntu minęła kępę drzew i krzewów, a następnie (nieco zdeformowana i pozbawiona skrzydeł oraz usterzenia poziomego) zatrzymała się na wybrukowanym podwórzu, przy samych drzwiach ceglanego, piętrowego budynku, w którym kwaterował personel naziemny 308 Dywizjonu (będący wówczas formalnie oddzielną jednostką, noszącą nazwę 6308 Eszelon Obsługowy).

Niestety, w dokumentach z epoki i w powojennych wspomnieniach weteranów zachowały się tylko skromne relacje dotyczące tego niezwykłego wydarzenia. Kronika 308 Dywizjonu odnotowała lapidarnie:

Nieproszony gość przyleciał w niedzielę w nocy z 24-go na 25 lutego do naszych mechaników. Wylądował on spokojnie pod ich oknami nie czyniąc nikomu żadnej krzywdy...

Widocznie nawet niemieckie ślepograty zwykły dzień święty święcić!

A my?...

Kpt. pil. Edward Jaworski (ówcześnie oficer taktyczny 131 Skrzydła Myśliwskiego) w wydanych w 1995 r. wspomnieniach pisał:

Powrócę jeszcze do naszego pobytu na lotnisku Grimbergen pod Brukselą. Miało tu miejsce wydarzenie, które mogło spowodować wiele ofiar. W nieprawdopodobnych okolicznościach wylądowała latająca bomba V-1 pod budynkiem, w którym mieszkał personel techniczny. Na szczęście bomba nie eksplodowała. Rano jeden z mechaników wychodził za swą potrzebą, ale drzwi można było otworzyć tylko częściowo. Chcąc sprawdzić, co jest powodem blokady, zobaczył ku swemu przerażeniu dotykającą swym nosem drzwi, oryginalną bombę V-1. Ten nos zawierał 800 kg materiału wybuchowego i uzbrojony był w kilka zapalników. Co się działo po wszczęciu alarmu, to tylko można sobie wyobrazić. W mroźny poranek z pokrytą cienką warstwą śniegu ziemią, wyskakiwano drzwiami i oknami w bieliźnie. Na szczęście nikt nie został stratowany. W tym czasie Niemcy jeszcze sporadycznie wystrzeliwali pociski V-1 na rejon Antwerpii i Brukseli. W tym konkretnym przypadku V-1 po wyczerpaniu paliwa obniżała się lotem ślizgowym, nie słyszana przez nikogo. Na wysokości kilku metrów nad ziemią zaczepiła o poniemiecką konstrukcję z maskującą siatką nad działem przeciwlotniczym, które zostało zabrane przez wycofujących się Niemców. Tu straciła swe czterometrowe skrzydło i same cygaro kadłuba wraz z silnikiem zakończyło swój bieg pod drzwiami budynku. Wkrótce zjawiła się specjalistyczna ekipa zbrojmistrzów, która po rozbrojeniu głowicy pocisku zabrała ten jeden z niewielu cennych eksponatów ciekawej konstrukcji.

Wacław Król (wówczas kapitan pilot, a po wojnie popularny autor książek historyczno-lotniczych) w jednej ze swoich publikacji także opisał to wydarzenie. Nie był jego bezpośrednim świadkiem, jako że w okresie stacjonowania polskich dywizjonów w Grimbergen miał przydział do innej jednostki w Wielkiej Brytanii. Krótko po zakończeniu wojny został jednak dowódcą 131 Skrzydła Myśliwskiego i historię latającej bomby poznał zapewne z ust podkomendnych:

Niemcy wciąż przypuszczali ataki pociskami latającymi V-1 na Antwerpię, Gandawę, Brukselę, Londyn oraz inne miasta. Nie były to jednak masowe ataki, jak przed kilku miesiącami. Pociski V-1 spadały też w okolicy polskiego lotniska. M.in. w nocy z 24 na 25 lutego, przelatujący nad wschodnią Belgią samolot-pocisk V-1 został przez artylerię uszkodzony i płasko opadał. Na napotkanych po drodze drzewach stracił skrzydła i "wylądował" na polskim lotnisku Grimbergen, które jak raz było na kierunku jego lotu... Kadłubem przejechał po ziemi ponad trzysta metrów i zatrzymał się - nie wybuchając - przed... drzwiami baraku, w którym spali mechanicy dywizjonu 308. Żołnierz dyżurny wszczął alarm. Mechanicy, na wpół ubrani, wybiegali w ciemnościach, przeskakiwali nad jakąś rurą, nie wiedząc, co to takiego. Strach ogarnął wszystkich dopiero po "odkryciu", że przedmiotem tym jest V-1...

Najobszerniejszą relację w swojej książce zawarł Władysław Kisielewski, kapral Polskich Sił Powietrznych, w cywilu dziennikarz, w czasie wojny piszący m.in. dla periodyka "Skrzydła. Wiadomości ze Świata". W początkach 1945 r. miał przydział do 131 Skrzydła Myśliwskiego w charakterze korespondenta wojennego. W wydanej po raz pierwszy w 1956 r. książce, będącej zbiorem opowiadań (wspomnień przemieszanych z fikcją literacką) opowiadał przygody innego korespondenta wojennego służącego w 131 Skrzydle, kpt. obs. Ryszarda Głuskiego. W relacji Kisielewskiego bomba wylądowała przy kwaterze żołnierzy zaopatrzenia polskiej 1 Dywizji Pancernej, u których Głuski przebywał z wizytą. Nie jest to oczywiście prawdą, a cała historia (co typowe dla Kisielewskiego) bardziej ukierunkowana jest na przedstawienie emocji oraz humorystycznego aspektu wydarzenia, z bardzo luźnym przestrzeganiem dokładności faktograficznej. Z tym zastrzeżeniem warto przytoczyć także i jego słowa:

Skierowali się do kwatery, mieszczącej się nie w barakach, lecz murowanym budynku, gdzie kilku przygodnych gości z oddziałów frontowych siedziało przy suto zastawionym stole. Czego tam nie było! Od puszek z ananasami począwszy, na szampanie skończywszy. Nie podejrzewał dotąd, że nasze jednostki pancerne mają taki jadłospis.

Przy trzeciej butelce whisky przeplatanej szampanem rozwiązały się im języki i zaczęli gadać - jeden przez drugiego. Prym wiedli prowiantowcy, snując opowiadania z czasów pierwszej wojny. Rysiek, napychając kieszenie różnymi smakołykami, udawał, że słucha ich uważnie.

Akurat ładował do kieszeni kurtki puszkę ananasów, gdy szef prowiantowców, kończąc opowiadanie o walce, stoczonej w pojedynkę z gromadą przeciwników, sięgnął do pasa wiszącego na krześle, wydobył granat ręczny i wyciągnąwszy zawleczkę zaczął nim wymachiwać.

Rysiek, widząc to, bez namysłu "znurkował" na podłogę, chowając się za wielki skórzany fotel. Pozostali goście zrobili to samo, a wobec braku odpowiedniej ilości mebli zaczęli się chować jeden za drugiego.

Jedynie prowiantowcy pozostali na swych miejscach i z nie zmąconym spokojem wsłuchiwali się w dźwięczny baryton swego szefa. Wiedzieli w czym rzecz. Major Bitzer po prostu panicznie lękał się granatów i kiedy mu oświadczono, że są one niezbędnym ekwipunkiem żołnierza idącego na Kontynent, kazał któremuś z sierżantów rozbroić dwa potężne obronne granaty i nosił je w charakterze przepisowej ozdoby.
- Żeby go diabli wzięli razem z tymi granatami - klął rozeźlony oficer pancerny, któremu jeden z uciekających frontowców nadepnął na rękę ciężkim butem.
- Myślałem, że ten major zwariował i chce urządzić zbiorowe samobójstwo - tłumaczył artylerzysta, oglądając swe wyjściowe spodnie rozdarte o gwóźdź.

Gdyby przypuszczali, że czeka ich jeszcze jedna niemiła niespodzianka, klęliby znacznie gorzej.

Po kolacji w różowych humorach udali się na spoczynek. Jako honorowych gości ulokowano ich na piętrze w gmachu będącym główną kwaterą prowiantowców. Zacni gospodarze mieszkali w bezpieczniejszej kwaterze na parterze.

Noc zapowiadała się spokojnie. Ale po północy obudziło ich dudnienie.
- Latające bomby - pomyślał Rysiek. - Diabli nadali, że akurat dziś je puszczono!

Usiadł na łóżku polowym i nasłuchiwał.

Przeleciała ich pokaźna ilość kierując się na północ, najprawdopodobniej w stronę Amsterdamu, potem zaczęły ganiać pojedyncze sztuki w najrozmaitszych kierunkach.
- Niegroźne - pocieszał sam siebie. - Idą na pełnych obrotach i nie przerywają, to znaczy, że lecą dalej i można spać spokojnie.

Niemal w tej samej chwili ścichł warkot nadlatującej w ich stronę bomby. Wskoczył w ubranie i wybiegł na schody, zderzając się z wyskakującym z przeciwka artylerzysta. Potoczyli się na dół, nie słysząc dzięki temu trzasku gałęzi łamanych przez lądującą w pobliżu bombę. Usłyszeli dopiero jej stuknięcie o ziemię. Tuląc się do siebie czekali wybuchu, który miał ich rozerwać na strzępy razem z całym budynkiem. Było tak cicho, że dokładnie słychać było bicie serc i tykanie zegarków. Trwało to bardzo długo.
- Czy ta cholera nigdy nie wybuchnie?! - rozległ się nagle z kąta histeryczny okrzyk.

Zaraz po tym krzyku ciche, nerwowe, przedśmiertne sapanie zmieniło się w piekielną kakafonię wrzasku.
- Ratuj się, kto może! - zahuczał baryton szefa.

Depcząc się w ciemnościach runęli ku drzwiom wejściowym. Pierwszy dopadł do nich szef prowiantowców. Zamajaczył na moment w niewyraźnym prostokącie wejścia, wyprysnął do góry jak balon i z przeraźliwym kwikiem znikł w nocnych ciemnościach.

Ta sama historia powtórzyła się z drugim, trzecim i czwartym uciekającym.

Jak się okazało, spadająca w dół bomba zahaczyła o gałęzie, odłamała skrzydła, poszła poślizgiem i sunąc po ziemi oparła się o sam próg drzwi ich kwatery.

Każdy z uciekających wskakiwał na nią w ciemnościach. Na razie nie wiedział, że depcze po bombie, ale z chwilą, gdy to spostrzegł, z przeraźliwym wrzaskiem wyskakiwał w powietrze obydwiema nogami.

Zorientowawszy się w sytuacji, Rysiek wybił szybę i uciekł oknem.

Śniadanie diabli wzięli. Poschodzili się dopiero wówczas, gdy brytyjscy saperzy rozbroili bombę. Wyjściowe uniformy wyglądały po nocnych przygodach jak obraz nędzy i rozpaczy.

Rysiek przysięgał, że na przyszłość unikać będzie kandydatów na jeńców oraz prowiantowców.

Celami V1 na terenie Belgii były w owym czasie przede wszystkim Antwerpia oraz Liège, a Bruksela atakowana była sporadycznie. Duży dystans pomiędzy tymi trzema miastami, a także położenie Grimbergen na przedmieściach stolicy Belgii zdaje się wskazywać, że V1 wystrzelono najpewniej ku Brukseli. Wspomniany w tekście Kisielewskiego Amsterdam nigdy nie był celem latających bomb, a w lutym 1945 r. cały czas był w rękach Niemców.

Jak widać, wspomnienia i relacje nie są spójne, a momentami się wręcz wykluczają. Tak czy inaczej, dla lotników 131 Skrzydła Myśliwskiego latająca bomba z Grimbergen nie była ani pierwszą, ani ostatnią, jaką mieli okazję oglądać z bliska w owym czasie. W albumach weteranów odnaleźć można szereg zdjęć niewybuchów V1, które co jakiś czas spadały w Belgii, a nawet w okolicy lotniska. Okazję do obejrzenia w miarę kompletnych, rozbrojonych okazów latających bomb, mieli m.in. odwiedzając powojenne wystawy. Jedną z nich była plenerowa ekspozycja alianckiego i niemieckiego sprzętu wojskowego, którą otwarto 1 czerwca 1945 r. w Antwerpii. Inną V1, pod dachem, wystawiono na ekspozycji w Brukseli, tuż obok samochodu, którym jeździł sam Adolf Hitler. Oba miasta były po wojnie popularnymi celami wycieczek personelu 131 Skrzydła Myśliwskiego.

Wojciech Zmyślony

Żołnierze oglądający niewybuch latającej bomby. V1 nie ma głowicy bojowej, skrzydeł ani usterzenia poziomego, za to nietknięty pozostał silnik oraz statecznik pionowy. Grimbergen, 25 lutego 1945 r.
Gdy emocje opadły, a bombę zabezpieczyli saperzy, przyszedł czas na pamiątkowe zdjęcia. Na zdjęciu pozują polscy lotnicy (w skórzanych serdakach), w towarzystwie podoficera RAF (pierwszy z prawej) oraz podoficera brytyjskich wojsk lądowych (trzeci od lewej) - być może sapera. W tle widoczna jest ciężarówka Bedford QLD w służbie Polskich Sił Powietrznych lub RAF. Grimbergen, 25 lutego 1945 r.
Inne ujęcie przedstawiające personel 308 Dywizjonu (6308 Eszelonu) oraz żołnierzy alianckich (m.in. oficer RAF stoi trzeci z prawej). Godny uwagi jest symbol trupiej czaszki z piszczelami na mundurze żołnierza stojącego jako drugi od lewej, być może emblemat saperski.
Złamane drzewo oraz ślad, jaki na ziemi zostawiła latająca bomba z Grimbergen, sunąc ku kwaterom personelu naziemnego 308 Dywizjonu. W tle widoczny jest budynek, przy którym bomba się zatrzymała.
Widok od drugiej strony na silnik latającej bomby z Grimbergen.
V1 pozbawiona głowicy bojowej w widoku od przodu.
Inna latająca bomba, która wylądowała w pobliżu lotniska 131 Skrzydła Myśliwskiego w Grimbergen. Zdjęcie pochodzi z albumu kpt. pil. Stanisława Bochniaka z 308 Dywizjonu.
Karta kroniki 308 Dywizjonu poświęcona upadkowi latającej bomby przy kwaterach polskich lotników.