Kapelani Polskich Sił Powietrznych
Służba duszpasterska Polskich Sił Powietrznych została utworzona 7 marca 1941 r. przy Centrum Wyszkolenia Ziemnego w Blackpool. Jej szefem został ks. mjr Rafał Gogoliński-Elston, wcześniej kapelan Centrum Wyszkolenia Lotnictwa w Lyon-Bron we Francji i 1 Pułku Lotniczego w Warszawie. 15 lipca 1941 r. na stanowisko szefa duszpasterstwa powołano ks. ppłk. Antoniego Miodońskiego. 28 listopada tego roku rozkazem Inspektoratu Sił Powietrznych służbę rozbudowano i utworzono dziewięć rejonów, z siedzibami w bazach lotniczych, gdzie stacjonowały polskie jednostki: Blackpool (Baza Sił Powietrznych i m.in. Centrum Wyszkolenia Ziemnego i Komenda Uzupełnień nr 2), Bramcote (18 Operational Training Unit), Church Stanton (316 Dywizjon Myśliwski „Warszawski”), Dunino (309 Dywizjon Współpracy „Ziemi Czerwieńskiej”), Exeter (307 Dywizjon Myśliwski Nocny „Lwowski”), Hemswell (300 Dywizjon Bombowy „Ziemi Mazowieckiej” i 301 Dywizjon Bombowy „Ziemi Pomorskiej”), Lindholme (304 Dywizjon Bombowy „Ziemi Śląskiej” i 305 Dywizjon Bombowy „Ziemi Wielkopolskiej”), Newton (polska 16 Szkoła Pilotażu Podstawowego; 16 (Polish) Service Flying Training School) oraz Northolt (I Skrzydło Myśliwskie).
Później w zależności od potrzeb siedziby rejonów duszpasterskich były zmieniane, ale zwykle znajdowały się w głównych bazach polskiego lotnictwa (np. na lotniskach skrzydeł myśliwskich czy dywizjonów bombowych), szkołach (m.in. Cranwell, Halton, Hucknall, Newton) i niektórych innych jednostkach. Swojego kapelana miały m.in. Oddział Polski w Takoradi na Złotym Wybrzeżu w Afryce, 5029 Dywizjon Budowy Lotnisk oraz baza RAF Sealand, gdzie polscy lotnicy służyli w Warsztacie Remontowym nr 1 oraz jednostce zaopatrzenia 30 Maintenance Unit. Po lądowaniu aliantów we Włoszech i Francji i przesunięciu niektórych dywizjonów polskich na lotniska na kontynencie niektóre z tych jednostek miały własnych kapelanów (318 Dywizjon Myśliwsko-Rozpoznawczy „Gdański” oraz 131 Skrzydło Myśliwskie). Służbę duszpasterską dla polskich lotników szkolących się w Szkocji w różnych ośrodkach (m.in. jednostce wyszkolenia bojowego 58 Operational Training Unit w Grangemouth) pełnił oddzielny kapelan.
W kwietniu 1944 r. szefostwo duszpasterstwa zostało włączone w skład Dowództwa Sił Powietrznych i przeniesione z Blackpool do Londynu. W tym samym roku ks. ppłk. Antoniego Miodońskiego na stanowisku głównego kapelana zastąpił ks. mjr Rafał Gogoliński-Elston.
Pierwszymi dwoma kapelanami lotniczym w Wielkiej Brytanii byli ks. ppłk Leon Broel-Plater oraz ks. kpt. Ignacy Olszewski, przybyli do Centrum Lotnictwa Polskiego w bazie RAF Eastchurch pod koniec 1939 r. lub na początku 1940 r. Po upadku Francji dołączyli kolejni, m.in. wymieniony wcześniej ks. mjr Rafał Gogoliński-Elston. Ze względu na rozbudowę polskiego lotnictwa z czasem zaistniała konieczność pozyskania nowych kapelanów. W związku z tym część z nich stosownie do potrzeb była przenoszona z 1 Korpusu Polskiego (np. ks. ppłk Antoni Miodoński służył wcześniej w 3 Brygadzie Kadrowej Strzelców). Tymczasowe oddelegowania w lotnictwa do jednostek armii także się zdarzały (np. ks. kpt. Andrzej Żyłka na przełomie lat 1942-1943 służył w 10 Pułku Strzelców Konnych). Chronologicznie ostatnim kapelanem, który trafił do lotnictwa, był ks. kpt. Antoni Murawski, przeniesiony z Jednostek Wojskowych w Wielkiej Brytanii, dokąd z kolei trafił z uwolnionej spod okupacji Francji w grudniu 1944 r.
Wszyscy kapelani lotniczy byli kapłanami rzymskokatolickimi, w przeciwieństwie do np. 2 Korpusu Polskiego, gdzie można było znaleźć kapelanów różnych wyznań. Nosili mundury lotnicze z charakterystycznymi koloratkami, a na wyłogach kołnierza oznaki kapelana wojskowego w postaci krzyża.
Poszczególnym kapelanom podlegali żołnierze służący w jednostkach wojskowych w bazach RAF, przypisanych do danego rejonu duszpasterskiego. Do ich obowiązków należało odprawianie niedzielnych i świątecznych mszy, udzielanie ślubów i chrztów, odwiedzanie chorych i rannych w szpitalach, odprawianie uroczystości pogrzebowych, a także spowiedź, opieka i wsparcie duchowe żołnierzy lotnictwa. Służba kapelanów w Wielkiej Brytanii miała specyficzny charakter. Przede wszystkim Polacy (w przeciwieństwie np. do ich brytyjskich towarzyszy broni) walczyli oddaleni od swych rodzin, często bez żadnych wiadomości na ich temat od wybuchu wojny. Jeśli nawet kontakt z rodziną udało się nawiązać, i tak u żołnierzy pozostawała troska i niepewność o przyszłość najbliższych, żyjących pod niemiecką okupacją. Kapelani musieli więc dokładać starań, aby podtrzymywać ducha w szeregach. Innym zmartwieniem polskich kapelanów był poziom moralny i edukacja religijna żołnierzy. Nietypowa sytuacja, jaką było przebywanie przez długi czas w protestanckim środowisku, powodowała, że kapelani starali się w czasie kazań i pogadanek przekazywać możliwie dużo wiadomości na temat prawd wiary katolickiej, więcej niż trzeba by w Polsce. Wielokrotnie przejmowali też obowiązki oficerów oświatowych i zajmowali się organizacją kursów zawodowych, maturalnych, językowych, zakładaniem bibliotek czy robieniem wycieczek krajoznawczych. Większość kapelanów angażowała się także w działalność charytatywną - zwłaszcza w okresie powojennym, gdy pomagali polskim cywilom na terenie Niemiec (m.in. byłym więźniom obozów koncentracyjnych i jenieckich), sierotom przybyłym ze Związku Radzieckiego czy Polakom jeńcom z Wehrmachtu (przymusowo wcielonym do armii niemieckiej). Kilku kapelanów dostało odznaczenia wojenne. Wiadomo, że ks. mjr Rafał Gogoliński-Elston został odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari, a m.in. ks. kpt. Walenty Nowacki oraz ks. kpt. Andrzej Żyłka - Srebrnymi Krzyżami Zasługi z Mieczami. Spora część kapelanów została odznaczona Medalami Lotniczymi o mniejszym prestiżu.
Podczas pracy duszpasterskiej kapelani przemieszczając się między poszczególnymi lotniskami korzystali z dostępnych samolotów łącznikowych. Maszyny te były pilotowane zwykle przez wyznaczonych do tego lotników danej jednostki (żartobliwie zwanych "ministrantami"). Ks. mjr Gogoliński-Elston aby nieść posługę duszpasterską sam pilotował samolot, latając do miejsc stacjonowania polskich lotników i pewnego razu w wyniku awarii wodował w Morzu Irlandzkim, z którego szczęśliwie został wyłowiony (jako jedyny kapelan ukończył kurs pilotażu w 1939 r.).
Po rozformowaniu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie kapelani, podobnie jak ich wierni, do wyboru mieli powrót do Polski (na co zdecydowali się nieliczni) lub wstąpienie do Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia i pozostanie na emigracji. Tak uczyniła zdecydowana większość. Kapelani włączyli się w życie polskich parafii na terenie Wielkiej Brytanii, a niektórzy wyjechali za ocean - głównie do Ameryki Południowej. Tam przyszło im kontynuować pracę duszpasterską z polską emigracją, w tym także byłymi żołnierzami Polskich Sił Powietrznych. Przynajmniej kilku było potem uczestnikami misji w krajach afrykańskich.
Poniżej znajduje się lista wszystkich kapelanów lotniczych w Anglii w latach 1940-1946. W rubryce "Uwagi" podano ich przydziały: nazwę bazy lotniczej (w wypadku bazowania na niej kilku polskich dywizjonów albo dla jednostek nieoperacyjnych) lub numer dywizjonu (gdy w danej bazie był tylko jeden dywizjon); wykaz przydziałów może być niepełny.
Stopień |
Nr ewid. |
Nazwisko, imię |
Dywizjon |
ks. ppłk (G/Cpt) | P-1509 | Bombas Ludwik | Blackpool |
ks. ppłk (W/Cdr) | 76629 | Broel-Plater Leon | Eastchurch |
ks. dr kpt. (S/Ldr) | P-2558 | Czembor Franciszek (ps. Jerzyński) | 25 Szkoła Pilotażu Początkowego |
ks. mjr pil. (W/Cdr) | P-1247 | Gogoliński-Elston Rafał | Blackpool; Szef Duszpasterstwa PSP |
ks. kpt. (S/Ldr) | P-1988 | Kącki Franciszek | Faldingworth |
ks. kpt. (S/Ldr) | P-1510 | Kończewski Marian | 307 Dywizjon, 304 Dywizjon |
ks. mjr (S/Ldr) | P-1255 | Kotowski Maksymilian | Weeton, Takoradi, Hemswell, Blackpool, Cammeringham |
ks. kpt. (S/Ldr) | P-1508 | Kowalkowski Alojzy | 16 (P)SFTS, 18 OTU, 10 OTU, 5029 Dywizjon |
ks. kpt. (S/Ldr) | P-2556 | Krachulec Bolesław | Cranwell, Halton |
ks. ppłk (G/Cpt) | P-1533 | Miodoński Antoni | Blackpool; Szef Duszpasterstwa PSP |
ks. kpt. (S/Ldr) | P-3000 | Murawski Antoni | Blackpool, 133 Skrzydło Myśliwskie |
ks. kpt. (S/Ldr) | P-1511 | Nowacki Walenty | 309 Dywizjon, I Skrzydło Myśliwskie |
ks. kpt. (S/Ldr) | P-1512 | Ostaniewicz Stefan | Blackpool, Henlow, Northolt, 309 Dywizjon, Sealand |
ks. kpt. (S/Ldr) | 76832 | Olszewski Ignacy | Eastchurch, Hemswell, Swinderby |
ks. mjr (S/Ldr) | P-1416 | Sasinowski Mikołaj | Syerston, Lindholme, Cranwell, Halton |
ks. dr kpt. (S/Ldr) | P-1513 | Starostka Jan | 307 Dywizjon |
ks. kpt. (S/Ldr) | P-2555 | Stempor Wilhelm | III Skrzydło Myśliwskie |
ks. mjr (S/Ldr) | P-1640 | Stolarek Konrad | 307 Dywizjon, 133 Skrzydło Myśliwskie |
ks. kpt. (S/Ldr) | P-2557 | Stopa Adolf | 307 Dywizjon |
ks. kpt. (S/Ldr) | P-2173 | Szkatuła Jan | 315 Dywizjon, 305 Dywizjon |
ks. kpt. (S/Ldr) | P-2010 | Szymurski Kazimierz | 304 Dywizjon |
ks. kpt. (S/Ldr) | P-1422 | Walkowski Szczepan | 18 OTU, 16 (P)SFTS |
ks. dr kpt. (S/Ldr) | P-1702 | Zawidzki Józef | 307 Dywizjon |
ks. mjr (S/Ldr) | P-1328 | Żyłka Andrzej | Blackpool, 318 Dywizjon |
Razem |
24 |
Wśród kapłanów Polskich Sił Powietrznych w wielu publikacjach mylnie wymieniane jest nazwisko ks. kpt. Tomasza Samulskiego, który był w rzeczywistości kapelanem armii. Nieporozumienie wywołała jego tragiczna śmierć, do jakiej doszło 24 września 1944 r. Tego dnia ks. Samulski odwiedzał znajomego kapelana w 305 Dywizjonie Bombowym „Ziemi Wielkopolskiej” na lotnisku Lasham. Został zabrany na lot treningowy na pokładzie samolotu Mosquito FB.VI (PZ302) przez por. pil. Antoniego Widawskiego. W powietrzu doszło do zderzenia z Mosquito FB.VI SM-Q (LR262) z brytyjską załogą w składzie pilot F/Sgt Basil J. Hogg i obserwator Sgt Alan J. Tucknott. Oba samoloty spadły i rozbiły się w rejonie lotniska. Wszyscy czterej obecni na pokładach zginęli. Świadkiem tej katastrofy był kpt. obs. Mieczysław Pruszyński, który opisał to potem w swoich wspomnieniach:
Dwudziestego trzeciego września 1944 zameldowałem swe przybycie w 305 dywizjonie. Na pierwsze zetknięcie ze śmiercią nie czekałem długo. Już następnego dnia, gdy na lotnisku oglądałem przydzieloną naszej załodze maszynę, byłem świadkiem przejmującej sceny, jak nad lotniskiem dwie maszyny dywizjonu zderzyły się ze sobą w powietrzu. Jedna z maszyn wpadła z tyłu na drugą i odrąbała jej kawałek kadłuba z ogonem i sterami. Okaleczona maszyna siłą bezwładu pędziła jeszcze przed siebie setkę metrów, po czym pochyliła się, skręciła, wpadła w korkociąg i runęła w stronę ziemi, pędząc coraz to szybciej, szybciej. Nikt z niej nie zdążył wyskoczyć. Zamknąłem oczy, by nie widzieć, jak masa ośmiu ton z dwoma ludźmi w środku roztrzaska się o ziemię. Ziemia tylko od uderzenia drgnęła, usłyszałem głuchy wybuch i słup czarnego dymu wzbił się w niebo. Tymczasem drugie Mosquito przeleciało jeszcze z pół mili, już łudziłem się, że pilot zdoła opanować maszynę, gdy naraz i ona skręciła się raptownie, pochyliła jakby do piki, wpadła w korkociąg i skrętami coraz szybszymi pędziła do ziemi. Znów głuche uderzenie o ziemię, znów wybuch i słup czarnego dymu wzniósł się pod chmury. Zginęła wtedy jedna z angielskich załóg dywizjonu, sierżanci Hogg i Tucknott, oraz dwu Polaków, kapitan Widawski oraz ksiądz Samulski, kapelan z armii lądowej, który przyjechał w odwiedziny do naszego dywizjonowego kapelana i chciał zażyć przyjemności lotu Moskitem.
Relacje o kapelanach lotnictwa znaleźć można w powojennych wspomnieniach polskich lotników. Księży zwykle wspominano z sympatią, zapamiętując ich dobroć, działalność charytatywną, a także troskę o moralność swoich "owieczek". Mjr obs. Zygmunt Wasilewski, latem 1940 r. dowódca przybyłego do Wielkiej Brytanii zgrupowania szeregowców lotnictwa, w swym pamiętniku humorystycznie zanotował na ten temat:
Ksiądz W., najmilszy księżulek, jakiego znam, miał po obiedzie pogawędkę z żołnierzami. Prosił ich, poczciwina. błagał i zaklinał na wszystko, żeby zachowanie ich było nadal takie jak dotąd, żeby nie dawali powodu do zgorszenia, przeciwnie - żeby byli przykładem, żeby pamiętali, że są Polakami, żeby ugruntowali dobrą opinię, jaką mają o nas Anglicy i żeby, nade wszystko, zachowywali się skromnie.
– Pamiętajcie, kochani chłopcy, bądźcie skromni. Idźcie sobie na przechadzkę na bulwary, do ogrodów i parków, idźcie do iluzjonów, przejedźcie się tramwajem. Nie chodźcie tylko w okolicę mostu Alberta na rzece Clyde, bo tam spacerują te, tego... hm, no wiecie... te kobiety, co to lekko się prowadzą. Nie chodźcie tam, bądźcie skromni. Pamiętajcie! Przyrzekacie, że tam nie pójdziecie? No, przyrzeknijcie!
– Przyrzekamy! - wrzasnęło jak jeden siedemdziesięciu ośmiu polskich żołnierzyków. No i stało się! Wieczorem w okolicach mostu Alberta na rzece Clyde spacerowało siedemdziesięciu ośmiu żołnierzy i dwóch oficerów: "Suchy" jako inspekcyjny i ja jako kronikarz.
Czasami jednak nadgorliwość kapelanów irytowała żołnierzy. Kpt. pil. Tadeusz Wierzbowski, służący w latach 1942-1944 jako instruktor w szkole w Hucknall, po ślubie miał problemy, gdyż jego żona była wyznania anglikańskiego. Wspomina on m.in.:
(...) w Hucknall mieszkaliśmy [z żoną - przyp. W.Z.] razem tylko stosunkowo krótki czas, bo zawsze było trudno znaleźć mieszkanie. Raz pamiętam, mieliśmy wizytę od katolickiego księdza (Polaka), który odmówił wejścia do naszego mieszkania z powodu, że my mieszkaliśmy w "nieczystym domu", ponieważ mieliśmy tylko cywilny ślub!
Kapelana bazy RAF Faldingworth Wierzbowski zapamiętał natomiast tak:
W Faldingworh mieliśmy księdza, który był bardzo przyjemny i popularny wśród całego personelu na lotnisku. Ksiądz Kącki był naprawdę rozsądnym człowiekiem i jego służbowymi zajęciami były niedzielne nabożeństwa, odwiedzanie rodzin zaginionych i, co ja dobrze pamiętam, (...) podawanie szklanki rumu (...) wszystkim członkom załóg, które wracały z lotów bojowych.
Jego kolega z załogi, plut. bomb. Czesław Blicharski, o Kąckim pisał natomiast:
My w dywizjonie mieliśmy kontakt z kapelanem szczególnie przy powrotach z lotów operacyjnych. Nasz kapelan 300 dywizjonu ks. Franciszek Kącki zawsze czekał na nas (do ostatniego wracającego) w sali odpraw w towarzystwie m.in. oficera wywiadu, w pobliżu tacy, na której stała butelka whisky. Zawsze uśmiechnięty, zawsze szczerze zainteresowany tymi, z którymi w danej chwili rozmawiał. (...)
Mjr pil. Wacław Król w swoich książkowych wspomnieniach kilkakrotnie opowiadał o kapelanach. Omawiane poniżej wydarzenie miało miejsce pod koniec czerwca 1942 r., gdy Król służył w 316 Dywizjonie Myśliwskim „Warszawskim”:
Jedną z cech uchodźców polskich w mundurach była religijność. O nas lotników dbano bardzo, abyśmy w zaspokojeniu potrzeb w tej dziedzinie nie ponosili uszczerbku. I dlatego w każdą niedzielę przyjeżdżał do nas na lotnisko Heston kapelan wojskowy i o naznaczonej godzinie w baraku personelu lub na świeżym powietrzu odprawiał mszę przy naprędce skleconym ołtarzu. Najczęściej zjawiał się u nas ks. kpt. Stolarek, morowy i lubiany przez wszystkich kapłan. Potrafił zachęcić personel obu dywizjonów, aby przybywał tłumnie na jego nabożeństwa.
Pod koniec czerwca otrzymaliśmy poufną informację, że wkrótce zostaniemy przeniesieni całym skrzydłem na lotnisko Croydon, skąd będziemy brać udział w ważnej operacji nad północną Francją. Na wszystkich lotniskach południowej Anglii miały być również skoncentrowane myśliwskie dywizjony RAF. Domysłów na temat tej operacji było bardzo dużo, ale nikt konkretnie nic właściwie nie wiedział. Z tej okazji, że opuszczamy Heston na kilka lub kilkanaście dni, w sobotę zorganizowano w salach kasyna party - towarzyskie spotkanie. A na takim spotkaniu, wiadomo, powo dla słabych głów, dla tęższych wino albo gin i whisky z wodą sodową lub bez wody, dla smakoszy zaś rum "Jamajka". Już o północy ktoś zaproponował pokera. Gra przedłużyła się do świtu.
O godzinie dziewiątej trzeba było gremialnie pójść na niedzielne nabożeństwo, by nie robić przykrości księdzu Stolarkowi, który również uczestniczył z nami we wczorajszej party. Nabożeństwo odprawiał przybyły z nim ks. Nowacki. Personel był raczej senny niż skupiony nad modlitwą. Stolarek wyszedł z tacą, obszedł najpierw tylne szeregi wiernych, mechaników i tych, co się spóźnili na nabożeństwo. Dziękując każdemu za ofiarę, zbliżył się wreszcie do pierwszego rzędu ławek, gdzie siedziała starszyzna z obu dywizjonów, a między innymi obok siebie Gnyś i Łapka z 302, Żurakowski i ja z 316 dywizjonu. Gnyś, jakby się obudził ze snu, spojrzał na Łapkę i położył na tacy pół korony (dwa i pół szylinga). Łapka uśmiechnął się i obok monety Gnysia położył dwie monety po pół korony. Spojrzał przy tym na mnie i Żurakowskiego. Zorientowałem się w mig: grają w pokera i najwyraźniej przebijają się. Janusz nie mając nic zdrożnego na myśli, bo był wysoce religijny, wysupłał z portmonetki banknot dziesięcioszylingowy i w skupieniu złożył go na kupce monet. Wiadomo, dowódca dywizjonu powinien ofiarowywać najwyższe daniny na zbożne cele. Łapka i Gnyś aż poruszyli się niespokojnie na ławce ze zdziwienia i wlepili we mnie wzrok. A mnie błyskawicznie przyszła do głowy myśl, że muszę ich przebić, tak jak w pokerze. Zresztą wczoraj ograłem wszystkich i trzeba było za to Bogu w jakiś sposób podziękować. Wśród ciszy religijnej i spojrzeń wiernych łącznie z samym kapłanem, opanowując się, wyjąłem z prawej kieszeni munduru, w której przechowywałem wygrane w karty pieniądze, niebieski banknot jednofuntowy i przykryłem nim banknot Janusza.
– Bóg zapłać! - usłyszałem głos Stolarka. Udawał, że nic nie rozumie.
Zdumienie odmalowało się nawet na twarzy Żurakowskiego.
Długo potem opowiadano sobie ze śmiechem, jak to 302 dywizjon zagrał w pokera z 316 na nabożeństwie, do której to gry skaptowano nowego gracza, dowódcę "Szakali". O tym, kto wygrał tę grę najwyższym przebiciem, wszystkim było wiadomo.
W innym miejscu jego książki znajduje się wspomnienie Króla dotyczące jego ślubu z narzeczoną jeszcze z przed wojny, Leokadią Pomorską. Sakramentu udzielił im kapelan 131 Skrzydła Myśliwskiego (którym wówczas dowodził właśnie Król), ks. kpt. Walenty Nowacki:
8 grudnia 1945 roku była sobota, dzień bez wiatru. Po południu zaczął prószyć śnieg. Do wieczora pokrył już białym kobiercem szosę wiodącą z Ahlhorn w kierunku na Cloppenburg.
Z Ahlhorn wyruszyliśmy kilka minut przed godziną osiemnastą. Drzewa przydrożne okryte były białym puchem, reflektory Mercedesa muskały bajecznie ośnieżone ściany sosnowego korytarza leśnego, w którym biegła prosta szosa. Loda przytulała się do mnie, a trzymając mnie za rękę, coś do mnie mówiła. Myśli moje błądziły po gmatwaninie wspomnień ostatnich, wojennych lat. Aż dziw, że jesteśmy znów razem, że doczekaliśmy wreszcie wielkiego, naszego dnia - dnia ślubu, który za kilkanaście minut miał się odbyć w wiejskim kościele we wsi Bethen.
Kościół był pełen ludzi - kolegów, podwładnych i rodzin wojskowych. Organy grały weselną melodię. Kapelan Nowacki był bardzo uroczysty, z twarzy jego biło radosne zadowolenie, że to on właśnie nałożył złote obrączki na nasze palce i pobłogosławił nasz związek małżeński.
A potem odbieraliśmy setki serdecznych gratulacji, ucałowań i uścisków od otaczającego nas tłumnie grona przyjaciół. W dwie godziny później odbyła się w kasynie oficerskim druga część uroczystości. Były naturalnie toasty i wiwaty, przemowy i staropolskie "sto lat".
Wojciech Zmyślony