Polskie Siły Powietrzne w II wojnie światowej

Sprawozdanie z kampanii wrześniowej - ppor. pil. Jerzy Solak

Poniższy tekst to sprawozdanie ppor. pil. Jerzego Solaka z kampanii wrześniowej. Tekst został spisany 29 października 1939 r. we Francji (redakcja objęła uwspółcześnienie ortografii):

1.) Solak Jerzy ppor. pil. rez. w czasie ostatnich ćwiczeń od 1.5.-11.6.1939 oficer eskadry myśliwskiej; od dnia 30.8.1939 t.j. od chwili zgłoszenia się do pułku na zasadzie mobilizacji przydzielony najpierw do eskadry treningowej jako pilot w dyspozycji, a następnie od 3.9.1939 jako instruktor akrobacji na PWS-26 w Ośrodku Pilotażu nr 1. Tam też przebywałem przez cały czas działań wojennych do dnia 17.9.1939, w którym to dniu na rozkaz przekroczyłem granicę rumuńską.

2.) Wobec powołania mię do 6 pułku lotniczego dopiero na rozkaz mobilizacyjny - w właściwych przygotowaniach udziału nie brałem. Mogę podać jedynie spostrzeżenia dotyczące pierwszych dni wojny. Ze swej strony zastrzegam się, że nie znając treści rozkazów, ich autorów ani też zakresu obowiązków poszczególnych ludzi w razie mobilizacji - mogę podać tylko spostrzeżenia - bez wniosków osobowych.

Ogłoszenie mobilizacji nastąpiło we Lwowie dnia 30.8.1939 około godz. 12, przez rozlepienie afiszy mobilizacyjnych najpierw w Śródmieściu, a potem w dalszych ulicach miasta. Jako pierwszy dzień mobilizacji określono dzień 1.9.39. Po otrzymaniu wiadomości telefonicznej od przyjaciół, że takie afisze już w śródmieściu wiszą, przyjechałem z moim przyjacielem Tadeuszem Muchą ppor. rez. pil. 6 p. lotn. na lotnisko i zgłosiłem się u oficera ewidencji personalnej. Oficer ewidencji jak również szereg oficerów wyższych i niższych wyśmiało nas, że jesteśmy za pilni i chcemy zarobić diety za jeden dzień więcej, bo... mobilizacji nie ma. Zapytano nas, czy na własne oczy widzieliśmy afisz mobilizacyjny - odpowiedzieliśmy, że nie, bo dopiero w śródmieściu afisze rozlepiają, o czym zawiadomili nas przyjaciele telefonem. Wobec tego z ogólną wesołością odesłano nas do domu, z tem, że zgłosimy się wówczas jak na własne oczy zobaczymy afisz mobilizacyjny. Wracając samochodem do Lwowa, zobaczyliśmy afisze na dalszych ulicach i wobec tego zawróciliśmy z powrotem na lotnisko.

Szczegół ten świadczy dobitnie o zupełnie niewierze w mobilizację i wojnę i o zupełnym braku łączności i współpracy między oddziałami a dowództwem.

Następnie zostałem przydzielony do eskadry treningowej jako pilot dla którego zabrakło maszyny w eskadrze myśliwskiej. W eskadrze treningowej miałem: "czekać i być do dyspozycji" - w ten sposób określono zakres moich obowiązków i w ten sposób spędziłem resztę dnia 30 i 31.8.1939 i od 1-3.9 t.j. do chwili przydzielenia mię do Ośrodka Pilotażu Podstawowego nr 1 z siedzibą w Brzeżanach jak to podałem wyżej.

3.) Pierwszy dzień wojny (1.9.1939) rozpoczął się tak jakby wojny nie było - pułk nie został zawiadomiony o wybuchu wojny - pierwsze wiadomości dostaliśmy dopiero z opowiadań pilotów komunikacyjnych, którzy uciekli z bombardowanych Katowic i z przemówienia Hitlera z Reichstagu, którego to przemówienia wysłuchaliśmy przez radio w kasynie. Mimo że od godz. ~6.00 rano był bombardowany Kraków i Katowice, ~godz. 8:00 nad Lwowem latały niemieckie samoloty wywiadowcze, ~godz. 10:00 przemawiał Hitler - żadne rozkazy ani zawiadomienia do pułku nie przybyły i bombardowanie zastało pułk zupełnie nieprzygotowany ani niezaalarmowany. Całe rano zlatywały się w popłochu (bo inaczej tego nazwać nie można) samoloty nieużyteczne bojowo jak RWD, R13, PWS 26, Potezy itp. z Krakowa, Katowic, Białej Aleksandrowic, Kielc, Łodzi itp. do Lwowa jako do "bezpiecznego lotniska", pamiętając tylko bałagan i ilość samolotów stojących na lotnisku. Od rana tłum rezerwistów, którzy zgłosili się do pułku na zasadzie mobilizacji, stał między koszarami i czekał na mundury, których nie było i na organizację, która bardzo szwankowała, bo okazało się, że szereg podoficerów specjalistów, którzy mieli planem mob poprzewidywane funkcje, w czasie pierwszych dni mobilizacji odeszło poprzednio w pole z eskadrami bojowymi. Ten stan zastała na lotnisku niemiecka wyprawa bombardierska i tylko złemu i niecelnemu bombardowaniu Niemców należy przypisać zasługę minimalnych strat pierwszego dnia.

Po bombardowaniu stan zmienił się o tyle, że z kolei nikogo znaleźć na terenie pułku nie było można. Odnosi się to zarówno do dowódców bezpośrednich, jak i wyższych. Kasyno oficerskie nie było czynne - oficerowie, którzy od godz. 5:00 siedzieli na lotnisku do późnego wieczoru, mogli dostać strawę tylko w kasynie podoficerskim przy akompaniamencie rozmówek tego typu, że "trzeba było dopiero bombardowania, aby Panowie Oficerowie zaszczycili swą obecnością kasyno podoficerskie".

Żadnych prawie rozkazów ani prac w tych dniach nie wykonywaliśmy, a nasza inicjatywa i propozycje czy to ewakuacji, czy to odprowadzenia samolotów w pola spotykał się z odmową ze strony dowódców, umotywowaną brakiem wyższych rozkazów. Każdy z nas zdawał sobie dobrze sprawę, że przy tym rozwoju wypadku i charakterze wojny tak drobiazgowe rozkazy nie mogły przyjść. Przykładem bezwładu i braku inicjatywy, który panował, niech będzie fakt następujący: przed bombardowaniem część bojowo nieużytecznych samolotów została przetransportowana do Caniowa, na lotnisko polowe, nie zdążono ich jednak zamaskować, kiedy wracający z bombardowania samolot niemiecki ostrzelał Caniów i samoloty z KM.

Po bombardowaniu na to znane już Niemcom lądowisko zostały skierowane dalsze samoloty tak że było tam ~40 samolotów różnego typu. Siedząc bezczynnie i czekając na rozkazy, proponowaliśmy wielokrotnie różnym dowódcom przetransportowanie tych maszyn na inne jeszcze niezdemaskowane lądowisko. Spotykaliśmy się z odmową, z tem, że "Niemcom nie będzie się opłacało bombardować szkolnych maszyn". W parę dni potem maszyny te zostały z niskiego lotu ostrzelane karabinami maszynowymi i spalone. Z tą samą odpowiedzią spotykaliśmy się, kiedy proponowaliśmy ewakuację sprzętu parkowego i magazynów choćby do domów prywatnych - jasnem było, że bombardowanie może się każdego dnia powtórzyć.

Dnia 3.9. zostałem przydzielony do Ośrodka Pilotażu Podstawowego nr 1 dowodzonego przez kpt. pil. P. Pischingera z siedzibą w Brzeżanach. Wobec powtarzających się nalotów maszyn rozpoznawczych na Brzeżany, kpt. Pischinger przeniósł samoloty z Brzeżan i umieścił je częściowo na folwarku Krupówki, a częściowo w majątku Kupczynie. Obie te miejscowości znajdowały się w okolicy mocno zukrainizowanej - były częste przypadki dezercji z bronią, napady i morderstwa policjantów itp. Prosiliśmy więc, aby nam dano broń dla ochrony sprzętu. W 6 p. lotn. odpowiedziano nam, że broni nie dostaniemy, gdyż dla nas nie była przewidziana. Jak następnie słyszałem w czasie drugiego bombardowania został uszkodzony magazyn broni mob i wielka ilość broni została wydobyta na światło dzienne zniszczona. Ostatecznie broń dla ochrony sprzętu dostaliśmy od miejscowych starostów spośród broni różnego gatunku i kalibru odbieranej bandytom. Uczniowie piloci, jak też i mechanicy rezerwiści zostali wysłani w pole z Ośrodkiem w częściowym umundurowaniu i bez butów - powiedziano im, że wprawdzie mundury są, ale tylko dla eskadr mających się wdg planu mob formować w dalszych rzutach. Jasnym było również, że eskadry te wobec braku sprzętu nawet dla eskadr istniejących i rozwoju wypadków - nie zostaną praktycznie nigdy zorganizowane, a jeśli to bardzo późno. Ośrodek poszedł w pole nieumundurowany i bez butów, a składy mob wzięli moskale lub Niemcy; nie było jednak nikogo, który by dostosowując się do wytworzonej sytuacji miał odwagę wziąć na siebie odpowiedzialność i rozkazał wydać umundurowanie.

Ośrodkowi składającemu się z ~180 ludzi i ~20 samolotów nie przydzielono samochodów. W warunkach wytworzonych brakiem komunikacji kolejowej i rozrzuceniem samolotów w polu oznaczało to zniszczenie sprzętu z braku materiałów pędnych i łączności - nawet bez udziału Niemców. Na skutek porozumienia władz powiatowych zarekwirowaliśmy samochody i w ten sposób dowieźliśmy benzynę potrzebną do wykonania następnych nakazanych przesunięć w pobliże granicy rumuńskiej. W samych działaniach na froncie wobec braku samolotu, a następnie przydzielenia mię do Ośrodka nr 1 - nie brałem.

4.) Granicę rumuńską przekroczyłem dnia 17.9.1939 ~godz. 12 - na ustny rozkaz kpt. Pischingera samolotem PWS-26 na trasie Nowosiółki-Zaleszczyki-Czerniowce.

5.) Zaliczkę na gażę otrzymałem w wysokości 2800 zł w grupie kpt. Pischingera. Prócz tego na policji w Foksani otrzymałem 1000 lei.

Inż. Solak Jerzy
ppor. pil. rez.