Polskie Siły Powietrzne w II wojnie światowej

24 sierpnia 1940 r. - por. pil. Janusz Żurakowski (234 Dywizjon RAF)

Poniższy tekst to relacja por. Janusza Żurakowskiego (wówczas pilota 234 Dywizjonu Myśliwskiego RAF; 234 Squadron) z lotu w dniu 24 sierpnia 1940 r. Tekst został spisany po wojnie:

Podczas patrolu 24 sierpnia 1940 r. zaatakowałem formację Do 17, które bombardowały port w Southampton. Po przeprowadzeniu ataku popełniłem błąd nabierając wysokości, aby dołączyć do dywizjonu. Me 109 z eskorty zdołały trafić mojego Spitfire'a kilkoma pociskami z działka. Straciłem panowanie nad sterem wysokości i orczykiem. Mój Sptfire wszedł powoli w zakręt, silnik przestał pracować, a samolot zaczął w końcu powoli opadać zataczając kręgi. Nie mając kontroli nad samolotem, musiałem skakać ze spadochronem. Na wysokości ok. 18 tys. stóp otworzyłem owiewkę, wspiąłem się i wyskoczyłem. Poczułem, że spadam szybciej niż Spitfire krążący nade mną. Bałem się pociągnąć uchwyt spadochronu, ponieważ spowolniłoby mnie to i spowodowało ryzyko kolizji z samolotem.

Ziemia zbliżała się szybko i gdy byłem stanie dostrzec mężczyznę z bronią stojącego na polu, szarpnąłem za uchwyt. Teraz albo wcale! Spadochron otworzył się natychmiast. Mój Spitfire przeleciał tuż obok i uderzył z wielkim hukiem w ziemię. Kilka sekund później wylądowałem na polu obok staruszka (z Gwardii Narodowej), który był uzbrojony w dubeltówkę. Był bardzo wstrząśnięty wypadkiem. Podejrzewając, że mogę być Niemcem, zapytał mnie czy mówię po angielsku. Ponieważ mój angielski był słaby, postanowiłem nie odzywać się. Próbowałem pokazać mu swoją legitymację RAF, ale ręce tak mu się trzęsły, że nie był w stanie jej wziąć (...).

Prędkość pionowa Spitfire'a była bardzo niewielka, tak że jego uszkodzenia w wyniku zderzenia z ziemią nie były bardzo poważne. Puściło mocowanie silnika i widoczne były ślady po dwóch pociskach z działka (prawdopodobnie 20 mm) w tylnej części kadłuba, przy łączniku ogona i jednego w lewym skrzydle. (...)

Następnego ranka wróciłem do dywizjonu. Znowu latałem, ale dowiedziałem się od przyjaciół w Londynie, że zostałem oficjalnie uznany za zabitego. Musiałem wysłać raport, w którym napisałem, że z przykrością informuję, ale od dnia wypadku wykonałem w sierpniu 6 lotów operacyjnych, więc z pewnością jestem żywy. Krótko po tym, otrzymałem dwa listy, adresowane do mnie, z kopertami oznaczonymi "KIA".

Janusz Żurakowski
(tłumaczenie Jacek Adamski)