Polskie Siły Powietrzne w II wojnie światowej

1 stycznia 1945 r. – mjr pil. Tadeusz Sawicz (131 Skrzydło Myśliwskie)

Poniższy tekst to relacja mjr. Tadeusza Sawicza (wówczas dowódcy 131 Skrzydła Myśliwskiego) z nalotu na lotnisko Sint-Denijs-Westrem 1 stycznia 1945 r. Tekst został spisany w bliżej nieokreślonym czasie, nie później niż w 1998 r.:

W tym samym czasie nadszedł rozkaz z 84 Group'y przenoszący naszą jednostkę na lotnisko w Grimbergen koło Brukseli i już 30go lub 31go [grudnia] pierwszy rzut kołowy z obsługą lotniska i częścią obsługi technicznej wyjechał pod dowództwem Gabszewicza na nowe miejsce postoju.

31go grudnia w St Denis Westrem wielka krzątanina na lotnisku, zbieranie i pakowanie sprzętu i innych maneli, podczas gdy samoloty obracają na okrągło na różne loty bojowe, zmieniając tylko pilotów. Pomyślałem sobie, że tradycyjnie każdy z nas będzie miał ochotę przywitać Nowy Rok z kielichem w ręku, aby życzyć innym i sobie lepszych wiadomości i zalać bardzo nieprzychylnego politycznego robaka, ale nie wolno zapomnieć, że wieczorem lub w nocy przyjdą rozkazy na poranne loty operacyjne, a lecący muszą być w pełni sprawni i przytomni, i nie może być żadnych opóźnień. W związku z tym zarządziłem odprawę dowódców dywizjonów i oficerów technicznych żądając, aby tak piloci, jak i obsługa ziemna wyznaczeni na służbę o świcie dnia następnego wstrzymali się od picia i wszelkich celebracji tego wieczora, i w błogiej nadziei, że rozkaz zostanie wykonany poszedłem spać.

1 styczeń 1945. Ranek. Pogoda wspaniała, mrozik, niebo bezchmurne. Wraz z mjr. Giejsztowtem, naszym Intelligence Officerem, odprawiliśmy kolejno 308 dywizjon, 317 dywizjon i dwie czwórki z 302 dywizjonu na bombardowanie indywidualnych celów – umocnionych pozycji poza linią frontu, w rejonie rzek Mozy i Waal. Każdy samolot uzbrojony, poza normalną amunicją, w jedną 500-funtową i dwie 250-funtowe bomby.

Dyw[izjon] 308 – 12 samolotów – prowadzony przez dowódcę jednej z eskadr, kpt. pil. Ignacego Olszewskiego, wystartował o 8.15.

Dywizjon 317 – 11 samolotów – prowadzony przez dowódcę, kpt. pil. Mariana Chełmeckiego, wystartował o 8.35.

Dywizjon 302 – 4 samoloty, klucz 1, prowadzony przez dowódcę jednej z eskadr, [por.] pil. Edwarda Jaworskiego, wystart[ował] o 8.40. 4 sam[oloty], klucz 2, wystartował o 9.15.

Wszystkie trzy dywizjony bez trudu zidentyfikowały i zbombardowały swoje cele i nie napotykając żadnej opozycji ani celów dla broni pokładowej rozpoczęły kolejno powrót do bazy.

W drodze powrotnej pierwszy powracający 308 otrzymał wiadomość z Op[eration]s Group'y, że w okolicy Bredy widziano 40+ FW190, na co Olszewski odpowiedział, że ma tylko wystarczająco paliwa na powrót do domu, ale piloci zaczęli wyczuwać, że coś się dzieje i zaczęli się poprawiać w siedzeniach. I rzeczywiście, za chwilę oba dyw[izjony] 308 i 317 usłyszały wezwanie z naszego Op[eration]s w Gandawie, aby wracały jak najszybciej, gdyż lotnisko jest bezkarnie atakowane przez całą kupę FW-190 (ponad 40).

Teraz wypada powiedzieć, co się działo w St Denis Westrem od chwili odlotu ostatniej czwórki 302 dywizjonu. Z mjr. Giejsztowtem, kpt. Szymankiewiczem i dwoma innymi oficerami obecnymi w moim Op[eration]s Roomie, popijając kawkę, zaczęliśmy opowiadania o przeżytych ciekawszych spotkaniach sylwestrowo-noworocznych; radiooperator tkwił przy centrali – ja siedziałem obrócony twarzą do okna.

Ta sielanka nie trwała zbyt długo, nagle zobaczyłem szeroko rozstawioną ławę samolotów lecących nisko nad ziemią wprost na lotnisko.

Nie patrząc na zegarek byłem pewien, że to wracający 308my i powiedziałem: „Takie syny, wiedzą, że naszej artylerii nie ma, więc pozwalają sobie na takie głupoty. Zaraz z Olszewskim...” i w tym momencie urwałem, gdyż zbliżające się samoloty otworzyły ogień i pociski zaczęły się sypać i trzaskać po wszystkich kątach. Pierwszym odruchem uskoczyłem za ścianę i zaczęło się istne piekło. Niemcy atakowali ze wszystkich stron, więc musieliśmy pilnie obserwować okna, żeby robić uniki za odpowiednią ścianę, a wyjście z budynku było absolutnie niemożliwe. Przypuszczam, że atak musiał się zacząć około 9.30.

Gdy ochłonąłem z pierwszego wrażenia, kazałem operatorowi natychmiast uzyskać połączenie z Group'ą, aby zawiadomić, że jesteśmy atakowani przez dużą formację Niemców oraz wywoływać bez przerwy nasze dywizjony, aby wracały możliwie najszybciej, bo dostajemy straszne baty z powietrza.

Nie mam pojęcia jak to długo trwało i tak, jak gwałtownie się zaczęło, równie gwałtownie generalny atak się skończył, przypuszczalnie gdy zaatakował 308y, a Niemcom zaczynało brakować paliwa i amunicji, a za kilka minut do tego kołowrotka dołączył 317 dywizjon.

Gdy wyszedłem z budynku, zobaczyłem ogromne zniszczenia, palące się samoloty, samochody, zbiorniki i beczki z benzyną, wybuchającą tu i tam amunicję, no i naszych żołnierzyków wyłażących powoli z ukrycia. Raptem usłyszałem przeraźliwy hałas dzwonków i syren na szosie obok i na lotnisko jak burza wpadła kolumna straży ogniowej z Gandawy; przede mną stanął przynajmniej dwa razy wyższy drab w mundurze i salutując zapytał „Co mamy robić”. Oczywiście odpowiedziałem „gasić”, a było co. Natychmiast zarządziłem akcję jak najszybszego uprzątnięcia pasa startowego, gdyż niektóre Spitfire'y już zaczynały się przymierzać do lądowania, oraz ratowania samolotów i innego sprzętu.

Straty na ziemi były ogromne: 3 mechaników zabitych i 18 rannych. 18 Spitfire'ów zniszczonych i 3 uszkodzone, ponadto zniszczono i uszkodzono dużą ilość amerykańskich i angielskich bombowców, które lądowały u nas przymusowo z różnych przyczyn w drodze powrotnej z wypraw bombowych i były zepchnięte w najdalszy kąt lotniska jako chwilowo bezużyteczne. Zniszczono kilka samochodów, zapalono magazyn paliwa. Duże zniszczenia w urządzeniach lotniskowych.

Powracający 308 dywizjon już z daleka zobaczył dymy i ogień w St Denis Westrem, ale od momentu odebrania naszego radiowego wezwania o pomoc manetki od gazu i tak już były do oporu. Por. Mach pierwszy zobaczył kilka FW-190 jeszcze przed lotniskiem i natychmiast cała czwórką ich zaatakował, pozostałe osiem maszyn nadlatując nad lotnisko zaatakowało jeszcze hulające w najlepsze czarne krzyże. Niemcy, spostrzegłszy, iż jest to tylko niewielka formacja, przyjęli walkę, ale za kilka minut nadleciał 317 dywizjon i rozpoczęła się pogoń za wycofującymi się i rozproszonymi napastnikami. Niestety naszym pilotom szybko zaczęła się kończyć benzyna i byli zmuszeni zawracać. Lądowanie, dzięki szybkiemu uprzątnięciu pasa, odbyło się dość sprawnie i szczęśliwie. Wprawdzie trzem pilotom zabrakło paliwa, ale wylądowali na lotnisku z małymi uszkodzeniami, jeden natomiast zapędził się aż pod Brukselę i musiał tam lądować. W chwili lądowania ostatnich maszyn 317go nad lotnisko nadleciały kolejno powracające dwie czwórki z 302 dywizjonu, ale w powietrzu po Niemcach już nie było śladu.

Dyw[izjon] 308 lądował 9.50–9.55, a jego piloci na pewno zestrzelili 12 FW-190 i 1 FW-190 uszkodzili. Zginął ppor. Wacław Chojnacki.

Dyw[izjon] 317 lądował 10.05–10.10, a jego piloci na pewno zestrzelili 6 FW-190 i 4 FW-190 uszkodzili. Zginął por. Tadeusz Powierza.

Dyw[izjon] 302 lądował – klucz 1 – 10.00–10.10, klucz 2 – 10.55.

1 stycznia 1945 Niemcy zaatakowali na kontynencie 19 lotnisk niszcząc 109 alianckich samolotów i tyleż uszkadzając. Sami stracili 137 myśliwców na pewno zestrzelonych, z czego 13% przypadło na 131 Skrzydło, a wiele samolotów było poważnie uszkodzonych.

Trzeba przyznać, że dzień i godzina tego ataku na aliancki Tactical Air Force były dobrze pomyślane, ale w skutkach nie przyniósł on, jak sądzę, spodziewanego przez Niemców efektu.

Tadeusz Sawicz