Polskie Siły Powietrzne w II wojnie światowej

1 stycznia 1945 r. – kpt. obs. Ryszard Głuski (131 Skrzydło Myśliwskie)

Poniższy tekst to relacja kpt. obs. Ryszarda Głuskiego (wówczas korespondenta wojennego przy 131 Skrzydle Myśliwskim) z nalotu na lotnisko Sint-Denijs-Westrem 1 stycznia 1945 r. Tekst został spisany w 1945 r.:

Pierwszym, którego przychwyciłem na ziemi po wylądowaniu, był Czesiek M.[roczyk]. Cały jeszcze podekscytowany walką, nie słucha słów gratulacji. – Cholera... Widziałeś jak siadałem? Dętki mi skurczybyki postrzelali i do tego jeszcze zleciałem z run-way'u przy wybiegu. – Ilu zrąbałeś? – Pewien byłem, że kto jak kto, ale Czesiek takiej okazji nie może przegapić. – Tylko jednego. Gdybym miał więcej petrolu to jeszcze jeden szkop poszedłby ziemię gryźć. Cały dywizjon wracał na resztkach paliwa. Ale, ale, chodźmy stąd bo jeszcze nas co potrąci. – Czarny słup dymu, przerywany był co chwila czerwonymi językami ognia, strzelającymi hen ku niebu. To wybuchały zbiorniki z benzyną. Za chwilę rozpoczęła się kanonada. Eksplodowała amunicja w płonących samolotach.

Czesiek poszedł do dispersal'u – a ja dalej na połów wrażeń.

Lotnisko, puste przed chwilą, zaroiło się od ludzi. Powyłazili z różnych zakamarków, budynków, krzaków (myself) – a przede wszystkiem powstawali z ziemi. Karetki sanitarne krążyły zbierając rannych, których na szczęście było niewielu. Ten piękny słoneczny dzień noworoczny stał się dniem tryumfalnym. Nie bacząc na poniesione ofiary, na twarzy każdego spotkanego malowała się radość z powodu odniesionego zwycięstwa. Po raz pierwszy ground crew przekonało się naocznie, co to znaczy strafing lotnictwa. I bodaj po raz pierwszy obsługa ziemna zobaczyła własnych chłopaków jak zwalają Niemców. Podobne walki były w czasie „Battle of Britain”, ale wówczas rozgrywały się na tysiącach stóp i tylko smugi na niebie znaczyły ten taniec śmierci. Dziś wszystko odbyło się niziutko nad ziemią. Leżąc na ziemi, nosem w błocie, z wściekłą bezradnością, obserwowaliśmy jak junaki z Luftwaffe ogniem i mieczem niszczą nasze lotnisko. Tylko jedna jedyna myśl plątała się we wszystkich głowach: oby nasze Spitfire'y wróciły na czas! Toteż nic dziwnego że, gdy te ciche modlitwy zostały wysłuchane, ksiądz kapelan będzie mial niezwykłe rezultaty po tej przeprawie. Niestety, sam został nieco poszkodowany, jako że początek zabawy zastał go na rowerze, a podmuch wybuchu bomby zwiał go na twardą, ziemską szosę. Będzie pewnie chodził z bandażem na głowie i budził podziw wiernych (Belgowie to naród bardzo religijny). Następnego spotkałem kpt. Ol.[szewskiego]. On był właściwym bohaterem dnia, gdyż prowadząc jeden z naszych dywizjonów, po bombardowaniu w Holandii, wracał na lotnisko (co za luck, że nasi tylko wyrzucili bomby, a nie strzelali i powrócili z pełną amunicją) i on to pierwszy rzucił hasło: – Biją naszych, idziemy na pomoc! Hasło to następnie podchwycił kpt. Ch.[ełmecki] ze swoim zespołem zabijaków. No – a rezultat jest już ogólnie znany. Szkopy jak gruszki leciały na ziemię.

Siadają obecnie – jeden za drugim. Flying Control dokonuje cudów, by sprowadzić samoloty na run-way poprzez czarną zasłonę dymu. Spitfire'y siadają naprawdę na ostatnich kroplach paliwa, jeden nawet siadł ze stojącą już dechą. Szybko obliczamy zestrzały. Jest już prawie na pewno 19, a jeszcze brak meldunków od paru pilotów. Rekord dnia ma por. Bronisław M.[ach]: dwa pewne i jeden prawdopodobny (2 F.W. 190 i ME. 109) Lwowiacy będą chodzić dumni jak pawie. „Ta bracie wiadomo – ze Lwowa”. Bronek M. swoją szosą, pochodzi ze Starego Sioła, lecz chodził do 7-go gimnazjum we Lwowie, więc pewnie lwowiacy go nie puszczą. Stojący obok mnie stary, bez zębów, Szkot z R.A.F. Regiment – gdy mu pokazałem Bronka i powiedziałem – Look – He got three! – popatrzył z podziwem i wyseplenił:

– Such a baby and such a killer.

Historii indywidualnych po nalocie jest tysiące. Każdy ma swoją własną. Z nich parę jest wybijających się ponad poziom. Jak pod pewnym względem szanse były równe to dowód, że najciężej rannym został Equipment Officer por. G.[wóźdź], który na odgłos wystrzałów wyszedł ze swego biura i zaraz oberwał jakąś przypadkową serią. Wśród obsług ziemnych wyróżniającym był czyn polskiego szofera, który wyprowadził z ognia dwa bowser'y pełne benzyny i amerykańskiego sierżanta, który przekołował na Mustang'u przez ogień i uratował maszynę. Po 2–3 godzinach niektóre zguby poczęły powracać. Wrócił na rowerze Tadzio Sz.[lenkier] i nieśmiało zameldował, że zestrzelił Niemca, ale potem sam mocno oberwał i siadał przymusowo. Wrócił sierżant St.[anowski], który 2 szkopów zestrzelił, wrócili wszyscy, za wyjątkiem dwóch. Potem przyszły meldunki i już wiedzieliśmy, że tych dwóch już więcej nie powróci. Por. Powierza i por. Chojnacki zginęli w walce. Dziwnym przypadkiem śmierć wzięła dwóch przyjaciół, którzy też na ziemi razem się zawsze trzymali.

Ryszard Głuski