Polskie Siły Powietrzne w II wojnie światowej

Małpa kpt. Włodzimierza Miksy

Chyba każde wojsko na świecie, niezależnie od narodowości i epoki, ma do siebie to, że pod swoje opiekuńcze skrzydła przygarnia mniej lub więcej różnego rodzaju zwierząt, które z czasem stają się ulubieńcami całej jednostki, towarzyszami doli i niedoli, słowem - maskotkami. Najsłynniejszą taką maskotką Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie w latach II wojny światowej był niewątpliwie niedźwiedź Wojtek - przygarnięty i "wychowany" przez żołnierzy 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii 2 Korpusu Polskiego. Doczekał się nawet książkowej biografii, a jego podobizna stała się symbolem jednostki. Choć polscy lotnicy nie wychowali równie wyjątkowego zwierzęcia, niewątpliwie warto przypomnieć historię pewnej małpki, która przez kilka miesięcy towarzyszyła naszym myśliwcom w zimnej, deszczowej Anglii. Dalsza część tego artykułu pokaże, że słowo "maskotka" w kontekście owej małpy wydaje się być użyte nieco na wyrost...

Na początku tekstu warto nadmienić, że jedynym źródłem wiedzy o tytułowym zwierzęciu są wspomnienia lotników, jako że (niestety...!) małpa nie miała stopnia wojskowego, numeru ewidencyjnego, a w kartotekach nigdy nie zostały stworzone jej teczka osobowa. Wspomnienia wielu osób pamiętających małpę - choć zawodne - uzupełniają się, i pozwalają na odtworzenie jednego z zabawniejszych epizodów w historii Polskich Sił Powietrznych.

Tajemnicza małpa w polskim lotnictwie po raz pierwszy pojawiła się "meldując się" w I Skrzydle Myśliwskim na podlondyńskiej stacji RAF Northolt latem lub jesienią 1942 r. Z tego okresu pochodzą pierwsze wzmianki na jej temat. Jej właścicielem był kpt. Włodzimierz Miksa, zasłużony myśliwiec, weteran kampanii wrześniowej i francuskiej, w Polskich Siłach Powietrznych w Wielkiej Brytanii latający początkowo w 303 Dywizjonie im. Tadeusza Kościuszki, a następnie w 315 Dywizjonie "Dęblińskim", od 20 czerwca 1942 r. dowodzący eskadrą "B" dywizjonu. Według wspomnień Edwarda Jaworskiego (wówczas podporucznika pilota w 315 Dywizjonie) oraz Wacława Króla (który małpę "poznał" dużo później, jako że jesienią 1942 r. był dowódcą eskadry "B" 316 Dywizjonu "Warszawskiego", który stacjonował w Hutton Cranswick), Miksa małpę otrzymał od anonimowego marynarza. Z kolei Bohdan Ejbich (w czasie wojny pilot 304 Dywizjonu Bombowego "Ziemi Śląskiej", po niej - pisarz lotniczy) w jednej ze swych książek wspomnieniowych spisał ustną relację kpt. Tadeusza Sawicza (w okresie bytności w Northolt małpy będącego dowódcą 315 Dywizjonu Myśliwskiego "Dęblińskiego"), który twierdził, że Miksa małpę otrzymał z kolei od kpt. Mariana Trzebińskiego - dowódcy eskadry "B" 317 Dywizjonu "Wileńskiego". Według Ejbicha, Sawicz miał opowiadać:

Dokładnie (...) małpiego rodowodu nie pamiętam. Kto ją przyhołubił, kto ją do dywizjonu przywiózł czy kto się nią tak na serio zaopiekował, już tego też nie pamiętam. Jurek [Szymankiewicz - jesienią 1942 r. pilot 316 Dywizjonu, niestacjonującego w Northolt - przyp. W.Z.] twierdził, że był to Trzebiński. Dostał ją od jakiejś przechodniej narzeczonej, czy coś w tym guście. W każdym bądź razie małpa się znalazła w Northolt i nadal gwizdała sobie na wszystko po małpiemu. Temu czapkę gdzieś podrzuciła. Innemu podwędziła pudełko papierosów sprzed nosa, a jeszcze innego nawet w nogę potrafiła ugryźć. Czekaj, poprawka! Nie! To zdaje mi się było tak: babka, flama Trzebińskiego, wyjeżdżała z Londynu gdzieś na jakiś urlop w Szkocji, w Walii czy coś w tym guście i prosiła go, by się małpką zaopiekował. Mógł odmówić. Miał wszelkie podstawy ku temu. Nie miał przecież odpowiednich warunków, by ją zabrać na żołd do 303 dywizjonu [w rzeczywistości Trzebiński nigdy nie służył w 303 Dywizjonie - przyp. W.Z.]. Ale z drugiej strony... znasz wielkie serce Polaków. Nie odmówią, jak ich kobieta poprosi. Do tego dama serca. Co najgorsze, to to, że już po tygodniu czy po dwóch Trzebińskiego odkomenderowano na pewien czas na inną stację [może chodzić o odejście z 317 Dywizjonem na odpoczynek z Northolt do Woodvale na początku września 1942 r. - przyp. W.Z.]. A to zmusiło go do poproszenia Miksy, by się małpą zaopiekował. (...) Nie było innego wyjścia. Miksa przyjacielowi nie śmiał odmówić. Zresztą widać było wyraźnie, że małpa Miksę z miejsca polubiła i nie wycięła mu w czasie pobytu w dywizjonie żadnego najmniejszego kawału. Ofiarami padali inni.

Niezależnie od tego, jak znalazła się w Northolt, małpa nie bała się ludzi i większości, którzy mieli z nią do czynienia, dokuczała i dała się zapamiętać od jak najgorszej strony. Franciszek Kornicki, porucznik i dowódca eskadry "A" 315 Dywizjonu w powojennych wspomnieniach pisał:

Włodek Miksa miał małą małpkę, która mieszkała w jego pokoju i terroryzowała każdego, kto wchodził. Od czasu do czasu uciekała, siejąc popłoch i spustoszenie w kasynie, i w końcu musiała zniknąć, personel kasyna nie mógł już tego znieść.

Edward Jaworski wspominał z kolei inne jej wybryki - zarówno względem lotników, jak i wobec innych zwierząt:

Małpę dostał Miksa od jakiegoś marynarza. Mówili, że to jest "małpa trawiasta" [w rzeczywistości na podstawie zachowanych zdjęć można stwierdzić, że jest to młody osobnik makaka - przyp. W.Z.]. Małpa zagnieździła się w Northolt, w oficerskim kasynie. Chodziła codziennie z takim starszym panem, który sprzątał. On jej rzucał ping-pongową kulkę, ona leciała, przynosiła mu, a on znowu rzucał. Raz weszła na szafę i zaczęła "czytać książkę" w następujący sposób: kartka po kartce wydzierała i rzucała. Popłoch był, jak były kelnerki WAAF-ki, bo się rzucała na dziewczyny, na każdą. Widziałem też taki obrazek. Wyjście w stronę lotniska od kasyna było obrośnięte dzikim winem. Do małpy podszedł taki piesek, Bambi go nazywali, i ten piesek zobaczył większe psy, które luzem chodziły i dołączył do nich. Małpa była strasznie zazdrosna o tego małego pieska Bambi. Wyczekiwała na moment, doskoczyła do najbliższego psa, ugryzła go i nim się ten zorientował, że został ugryziony, to ona była już na tym dzikim winie. Zazdrośnica. (...) Podpatrzyła, że lotnicy myją zęby, to wszystkie tuby gdzie złapała, to wygniotła. Było z nią hecy...

W swoich książkowych wspomnieniach Jaworski pisał z kolei tak, wspominając też o drugiej małpie, jaka miała się pojawić na lotnisku:

Pewnego razu dowódca Eskadry "B" 315 Dywizjonu, kpt. Włodzimierz Miksa dostał w podarunku od znajomego marynarza małą małpkę. Podpatrywała wszystkich i wszystko. Ze starym ordynansem robiła porządki, przy czym on jej rzucał piłkę tenisową, a ona ją przynosiła, aby rzucił ją ponownie. Powygniatała wszystkie tuby pasty do zębów i częściowo je zjadła. Siadając na szafie, z jakąkolwiek zdobytą książką, udawała, że ją czyta z zainteresowaniem, a każdą kartkę "po przeczytaniu" odrywała i rzucała na ziemię. Nie znosiła mężczyzn z wąsami. Atakowała znienacka, gryząc gdziekolwiek, a poszkodowany nim poczuł, ona już zajęła bezpieczne, niedostępne miejsce. Prawdziwy popłoch był w kuchni, gdzie pracowały przeważnie panie, których straszeniem się specjalnie lubowała. Był też maleńki piesek o nazwie Bambi, którego bardzo lubiła i była o niego zazdrosna. Gdy zjawiły się kundle, a Bambi poszedł do swych psich przyjaciół, małpka postanowiła się zemścić. Jednym susem doskoczyła do najbliższego kundla, ugryzła go w nogę i nim ten poczuł ból, ona siedziała już na krzewie winnym na bezpiecznej wysokości. Ktoś przyprowadził samczyka tej samej rasy. Nastąpił spokój. Zakochani siedzieli w swoich objęciach, od czasu do czasu wyszukując sobie wzajemnie insekty. Z czasem figlarna małpka staje się uciążliwym osobnikiem. Właściciel postanowił znaleźć jej odpowiednie warunki. W czasie jazdy pociągiem na nowe miejsce, wyrywa się właścicielowi ze smyczy i urządza w pociągu niezapomniane widowisko.

Ppor. Tadeusz Schiele z 308 Dywizjonu Myśliwskiego "Krakowskiego" zanotował we wspomnieniach krótko:

Maskotek w Northolt mieliśmy dużo. Każdy Dywizjon miał swego psa lub nawet dwa. W tym czasie w kasynie oficerskim szalała mała złośliwa małpka Miki i niemałą panikę wśród niewiast budził oswojony zaskroniec Bolka, który go nosił albo w rękawie, albo w zanadrzu battle-dressu.

Dowódca stacji pobłażliwie patrzył na ten cały zwierzyniec. Przepisy Kings Regulation [właściwie: King's Regulations - przyp. W.Z.] bynajmniej nie przewidywały obecności tego rodzaju maskotek na lotniskach, w tym jednak okresie gdyby Polacy sprowadzili sobie nawet wieloryba i trzymali go w basenie ze sztucznymi krami lodowymi, też nikt by na to nie zwrócił uwagi. Ważniejsze działy się rzeczy.

Narzeczona, a potem żona innego pilota "Dębliniaków", por. Stanisława Bloka, Connie Blok (WAAF-ka służąca w ops-roomie w Northolt) również zapamiętała zabawne historie z udziałem małpy. Któregoś dnia jej narzeczony przyjechał do niej na rowerze z wizytą. Nietypowo, battle dress zapięty miał pod samą szyję. Nic nie mówiąc, Blok nagle rozpiął guziki, a z pod uniformu wychyliła się małpa, przyprawiając Brytyjkę niemalże o zawał serca. Connie Blok pamięta też, jak małpa ugryzła jednego z wyższych polskich oficerów w policzek, gdy ten grał w pokera, oraz inną sytuację, gdy małpa wysmarowała jedno z pomieszczeń w Northolt znalezioną gdzieś pastą do zębów...

Niemiłe wspomnienia Sawicza również zostały przelane na papier. Oto cała seria perypetii jego i jego towarzyszy broni, zaczynająca się od anegdoty, jak małpa porozbijała drogocenne, bo deficytowe w czasie wojny w Anglii, jajka:

Pewnego więc dnia (...) wchodzę do mojej sypialni i widzę, że przy szafce, z otwartą w niej szufladą, w której trzymałem jajka, siedzi małpa. Musiała wejść przez otwarte okno, bo mieszkałem wówczas na pierwszym piętrze - i najspokojniej w świecie trzyma jedno jajko w łapkach. Pozostałych pięć leży już rozbitych na ziemi. Ratować to ostatnio jajko - myślę sobie i mówię szeptem: "Kochana małpinko, bądź grzeczna. Nie rozbij tego ostatniego chociażby". "Ty draniu" - mówię cichutko, by mnie nie usłyszała - "oddaj, co nie twoje. Oddaj! Oddaj ładnie, małpo z Azorów" - mówię do niej coraz to grzeczniej i pokorniej... i już jestem tuż, tuż, nie dalej jak jeden krok, a ta niecnota wypuszcza w ostatniej chwili jajko z łap i odpryski białka i żółtka lądują na moich butach. Ostatniego jajka nie udało mi się uratować. Małpa natomiast w dwóch susach znalazła się za oknem. (...)

Wyglądała wprawdzie bardzo niewinnie. Z pyszczkiem przypominającym twarz kobiety z picassowskiej serii zniekształceń ludzkich twarzy. A i temperament też nie najgorszy i nie do pozazdroszczenia. Bo gdy wskoczyła gdzieś na szafę, potrafiła nawet najwyższą stopniem szarżę obrzucić czym popadło. Numerek był to całkiem nielichy, a - pamiętaj - protekcja opiekunów też się coś niecoś liczyła. Oczywiście byli tacy, którzy ją uwielbiali, inni po swojemu lubili, a jeszcze inni podziwiali małpie psikusy. Zadomowiła się tu w kasynie w Northolt jak u siebie w małpim gaju i czegokolwiek dotknęła, obracało się przeważnie na jej niekorzyść. Zwykłe małpie szczęście. Z początku nawet ją wszyscy tolerowali: cóż biedne stworzonko winne, że się małpą urodziło? Ale jak długo można wytrzymać małpie kawały? Nim się obejrzysz, a ta już psoci.

Małpa widocznie doskonale wyczuwała, kto ją lubi i wówczas dawała się nawet pogłaskać. Ale jak do kogoś czuła swojego małpiego rodzaju wstręt czy wręcz animozję... facet musiał się liczyć z konsekwencjami.

Najczęściej polowała jednak na przypadkowo lądujących Angoli. Pamiętam taki jeden wypadek. Nawet mam go w oczach z dokładnymi szczegółami. Przyleciał wówczas, z powodów mi wprawdzie dotąd nieznanych, młody facet z angielskiego dywizjonu i wylądował na naszym lotnisku. Włosy miał rude, o odcieniu świeżo wypolerowanej miedzi i Matka Boska może jedynie wiedzieć, kto takiego rudzielca mógł w ogóle na świat wydać. Na dodatek pilot Anglik wąsy miał zgodnie z RAF-owskim fasonem dostojnie długie, jakimś smalcem szybkoschnącym elegancko i zgodnie z "King's Regulations" wysmarowane, tak, że odstawały mu na kilku centymetrów od zdrowo piegowatych policzków.

Anglik, prawdopodobnie znużony lotem, po dobrym obiedzie w kasynie i po kilku kuflach lokalnego piwska usadowił się w fotelu, przejrzał kilka stron (łącznie z komiksami) gazety "Daily Mirror" i najspokojniej z tego świata przerzucił się na łono Morfeusza.

Na tę chwilę właśnie czekała małpeczka: w kilku susach pomknęła między fotelami, wskoczyła na jedną i drugą poręcz, a z niej na fotel śpiącego Anglika i jednym dobrze skoordynowanym szarpnięciem podglądniętym gdzieś u pierwszego właściciela, kataryniarza, próbowała oba wiechcie Anglika z korzeniami wyrwać. Zdajesz sobie sprawę, co się potem działo! Anglik podniósł wrzask, a małpa w dwóch susach była za oknem. Nie pokazywała się zresztą w kasynie przez dwa kolejne dni.

Obecność małpy, kłopoty z nią związane oraz straty materialne przez nią wyrządzone nie umknęły uwagi przełożonych Miksy, w szczególności zaś ppłk. Mieczysława Mümlera. W pewnym momencie pobłażliwość opisana przez Tadeusza Schiele zniknęła. Reakcja Mümlera została zapamiętana we wspomnieniach osób, które pamiętały małpę. Sawicz miał opowiadać Ejbichowi:

Dowódca stacji (...) wydał rozkaz i kazał go we wszystkich punktach stacji Northolt rozwiesić: "Małpa musi zniknąć z terenu lotniska". Nie obchodziło go zupełnie jak małpa ma zniknąć. Prywatnie natomiast poinformował kpt. pil. Miksę, żeby samochodem małpeczkę gdzieś delikatnie wywiózł... i porządek z nią zrobił. Zresztą miejsce przeznaczenia należy do jego własnego wyboru. Tak proponował i podpowiadał przez gońca. Nie wątpił, że jego rozkaz będzie dokładnie wykonany.

Rozkaz, o którym mowa, to rozkaz dzienny stacji Northolt z dnia 27 kwietnia 1943 r. podpisany istotnie przez ppłk. Mieczysława Mümlera, polskiego komendanta bazy RAF Northolt od września 1942 r. do października 1943 r.:

Obserwacja posiadaczy wałęsających się psów, kotów, małp w kasynie oficerskim wykazała, że oni nie umieją się prawidłowo zaopiekować zwierzętami. To dalej spowodowało, że zamiast aby zwierzęta były uprzyjemnieniem życia na stacji dla wszystkich, to stają się one udręczeniem.

Śmierdzi przez nich już całe kasyno oficerskie, zapaskudzają je w dzień i w nocy, zanieczyszczają kuchnię, gryzą - jak małpa - ludzi. Służba codziennie sprzątając odchody zwierzęce wykazuje niezadowolenie, jak również i kuchnia żali się, że zwierzęta zanieczyszczają produkty żywnościowe.

Ten stan dalej nie jest do tolerowania. Uprzedzam zatem posiadaczy zwierząt, że mając na względzie higienę kasyna, zdrowotność oficerów, bezpieczeństwo ludzi oraz uchwałę ofic. zabraniającą sprowadzania i przebywania zwierząt w kasynie oficerskim, że jeżeli nie zapewnią takiej opieki nad zwierzętami, aby one zniknęły z kasyna na stałe - to zarządzę sporadyczne, przymusowe usuwanie uciążliwych zwierząt ze stacji, bez powiadomienia ich posiadaczy.

Kasyno oficerskie bowiem jest higienicznym miejscem wypoczynku i rozrywki - a nie ustępem zwierzęcym.

Fakt, że dowódca lotniska sprawom zwierząt (w tym małpy) poświęcił osobny rozkaz dzienny wywołał zrozumiałą wesołość wśród lotników. Zygmunt Wasilewski (służący w Northolt na administracyjnym stanowisku, w randze majora), w swym pamiętniku zanotował:

Przeżywamy tak tragiczne chwile, ogarnia nas czasem zupełna rezygnacja, jesteśmy smutni, milczący, apatyczni i gdyby właśnie nie te kochane instrukcje i rozkazy, życie nasze byłoby już tak beznadziejne, jak życie tej małpy, za którą ugania się po Northolt pan pułkownik Mümler. (...)

Tadeusz Sawicz następująco opisał konsekwencje wydania rozkazu:

Nad małpą zawisł miecz Damoklesa. Tak czy inaczej, sprawa nie wyglądała różowo. Ale Miksa - chłop jak wieża Eiffla z sercem dzieciaka, na małpie szczęście - "Zaraz, zaraz" - powiedział -"Małpa nie jest moją własnością. Nie mogę za nią odpowiadać. Niech odpowiada Trzebiński. Tym bardziej, że dowódca lepiej wie, gdzie Trzebińskiego teraz szukać. Przecież sam rozkaz wyjazdu podpisywał".

To, że małpa Trzebińskiego, a właściwie jakiejś piękności bawiącej na urlopie, nadal hasa po kasynie, kufle z baru strąca, że porwała firanki, obraz Króla Jegomości Jerzego VI przeniosła ze ściany na pianino, to jeszcze nie koniec świata, jak twierdził Miksa. Choć sam - podkreśli słowo "sam" z należną temu słowo dystynkcją - nadal lubi małpę i nie drażni go to, że w książce dywizjonowej jakiś ślad pozostawiła. "Wielkie mi hece" - powiedział. "Wytrze się hieroglify gumką, jeśli ktoś z piszących pamiętniki taką w dywizjonie posiada. A jak nie - sprawę należy odłożyć na później i po prostu zakorkować". (...) W dwa czy trzy dni później małpa w dziwny sposób zniknęła z kasyna. Podobno upodobała sobie również jajka wielu innych lotników obu dywizjonów myśliwskich. Gruby błąd. Wątpię natomiast, czy gdyby nie kwestia jajek, ppłk pil. Mümler dałby sobie w ogóle radę z małpią sprawą. Miksa zaś kwestii i sposobu ewakuacji małpy z terenu lotniska nigdy potem nie poruszał i do niej nie wracał.

Delikatna sugestia Sawicza, jakoby Miksa zgładził małpę podczas służby w Northolt (na szczęście...) nie jest prawdziwa. Jeszcze przed ogłoszeniem rozkazu Mümlera (dokładnie zaś 5 kwietnia 1943 r.) Miksa został przeniesiony z 315 Dywizjonu do jednostki wyszkolenia bojowego 58 Operational Training Unit (58 OTU) w Grangemouth na stanowisko instruktora dla przyszłych myśliwców oraz dowódcy eskadry. Jak się okazuje, ostatecznie zabrał też ze sobą małpkę. Michał Cwynar (wówczas porucznik instruktor w 58 OTU, wcześniej także w 315 Dywizjonie) w swych wspomnieniach pisał:

W maju 1943 r. po pierwszej turze operacyjnej latania bojowego odszedłem na odpoczynek do Szkocji, do Balado Bridge [lotnisko satelickie położone ok. 35 km na północny wschód od Grangemouth - przyp. W.Z.] jako instruktor w OTU. Podczas naszego pobytu w Balado Bridge Włodek Miksa miał małą małpkę. Latała po pokojach i terroryzowała nas!

Z 58 OTU do jednostki liniowej Miksa powrócił 18 października 1943 r., kiedy przeniesiony został do 302 Dywizjonu Myśliwskiego "Poznańskiego". Następnie, od 1 stycznia 1944 r. dowodził 317 Dywizjonem "Wileńskim". Jak się okazało, małpa wciąż mu towarzyszyła. Garść wspomnień z tego okresu (zawierających m.in. rzekome imię małpy, jej kolejne "wyczyny", a także opis usiłowania zabójstwa zwierzęcia) zawarł w swojej książce Wacław Król, będący w omawianym okresie (początek 1944 r.) dowódcą 302 Dywizjonu w randze kapitana:

Z racji swego stanowiska mieszkałem sam w pokoju hotelowym. Tak się jakoś stało, że dowódca 317 dywizjonu, kpt. pil. Włodek Miksa, zrezygnował z prywatnej kwatery w Ruislip i przeniósł się do hotelu lotniskowego. Ponieważ jednak nie było chwilowo wolnego lokum, poprosił mnie, bym go na kilka dni przyjął do swego pokoju. Chętnie na to przystałem, bo pokój był bardzo obszerny. Wstawiono więc łóżko i Miksa wprowadził się zaraz po południu, jeszcze tego samego dnia, wraz ze swoją... małpką Miki, którą niedawno otrzymał w prezencie od kolegi marynarza. A więc mieliśmy mieszkać nie we dwóch, lecz w trójkę.
- Ona jest taka potulna i grzeczna, wcale nie będzie zakłócać spokoju - tłumaczył mi. - Sypia razem ze mną w łóżku.
Stanowczo zaprotestowałem, ale Miksa był uparty, zresztą nie miał się gdzie podziać. Miki wyszczerzyła na mnie zęby zza pleców Włodka i przytuliła się do jego policzka.
- Lubię zwierzęta, ale z małpą nigdy się nie zadawałem, a tym bardziej nie mieszkałem. Trudno, spróbuję, lecz przestrzegam, że zastrzelę zwierzaka, jeśli będzie mi zakłócać spokój.
- Już ja się o to postaram, żeby wszystko było w porządku - ręczył Włodek za swoją małą Miki.

Miki musiała być tego wieczoru bardzo zmęczona, bo nie chciała figlować ze swym panem, zachowywała sio nadzwyczaj spokojnie i zaraz wsunęła się pod kołdrę, gdy ułożyliśmy się do łóżek. Zrobiła wrażenie spokojnego, miłego zwierzątka.

Nazajutrz Miksa miał służbę, a ja, korzystając z wolnego dnia, postanowiłem dłużej pospać. Zbudziło mnie drapanie po głowie, było łagodne. To chyba sprawka Miki, pomyślałem, budząc się. Musiała się już przyzwyczaić do mego widoku. Czułem jednak, że łapki jej są mokre. Otworzyłem oczy. Przez na wpół odsłonięte story wdzierało się do pokoju dzienne światło. Spojrzałem ukradkiem na Miki, potem na pościel i wydałem okrzyk rozpaczy. Miki była cała mokra od atramentu, a na pościeli obu łóżek i na mojej piżamie widniały malownicze czarne plamy. Twarz miałem też ubabraną atramentem! O, żeby cię jasna cholera wzięła!

Skoczyłem na równe nogi i złapałem pantofel nocny, by przegonić to wstrętne zwierzę. Ale Miki wyczuła już, co się święci, i szybko skoczyła na firankę. Usadowiła się na lambrekinie i spoglądając na mnie spode łba zajadała moje mydełko do golenia. Ponieważ jej to widocznie nie smakowało, pluła obficie w moją stronę.

Chciało mi się płakać. Na biurku leżała podarta w strzępy moja korespondencja, obficie polana atramentem. To już wyprowadziło mnie do reszty z równowagi. Otworzyłem drzwi na korytarz i chwyciłem pistolet.
- Ja ci pokażę! - pogroziłem jej.

Miki wyszczerzyła zęby i plunęła na mnie całą zawartością mydła w twarz. Skierowałem w jej stronę pistolet i wystrzeliłem. W Miki jakby piorun trafił, skoczyła na żyrandol, który urwał się i spadł wraz z nią na podłogę, roztrzaskując się w drobne kawałeczki. Małpka zerwała się na równe nogi i szusem wypadła na korytarz. W pokoju panowało istne pobojowisko, szkło na całej podłodze, śmieci na biurku, oberwana firanka, zapach prochu w powietrzu.

Do pokoju zajrzał Marian Chełmecki, ściągnięty hukiem wystrzału i tupotem nóg.
- Jak ty wyglądasz? Co to, atrament pijesz na śniadanie? - ryczał ze śmiechu.
- No widzisz, ten cały Miksa tak mnie urządził. Sprowadził się wczoraj do mnie z małpą, no i widzisz, co się stało.
- To nie wiedziałeś o tym, że jego wyrzucili z tej prywatnej kwatery przez małpę? - zdziwił się.
- Przecież to potwór w małym ciele, a nie spokojne zwierzątko, jak to on o niej mówi.

Długo musiałem się szorować nad wanną, nim jako tako zmyłem plamy z policzków i czoła. Jestem brunetem, więc atramentu we włosach nie było widać. Jeszcze tego samego dnia kazałem batmanowi wystawić łóżko i rzeczy mego sublokatora na korytarz, chętnie mu nawet w tym pomagając. Klucz od pokoju, zamiast zostawić w portierni, przezornie wsunąłem do kieszeni.

Co ciekawe, imię małpy podane zostało także w książce: "Regularne jednostki wojska polskiego (lotnictwo)". Jej autor uznał ją za oficjalną maskotkę 317 Dywizjonu i napisał:

317 DYWIZJON MYŚLIWSKI "WILEŃSKI". Sformowany 8 I 1941 r. na lotnisku Acklington w hrabstwie Northumberland. Gotowość bojową osiągnął 24 III 1941 r. (...) Maskotką dywizjonu była małpka Mickey.

Według wspomnień Edwarda Jaworskiego małpa pozostała w 317 Dywizjonie przynajmniej do wiosny 1944 r. Pilot ten dołączył do "Wilniuków" 1 marca 1944 r. i jak wspomina - przez dwa miesiące musiał znosić obecność zwierzęcia w jednostce, dopóki nie zniknęła podczas jednej z podróży swojego właściciela:

Miksa z tą małpą chodził dwa miesiące, kiedy ja byłem z nim w 317 Dywizjonie. Potem Miksa się wybrał gdzieś pociągiem i tą małpę wziął ze sobą. Cały pociąg został poruszony i się w ten sposób pozbył gdzieś tej małpki. A to malutkie było...

Towarzysząca kapitanowi Miksie jakieś półtora roku małpa zniknęła bez śladu około maja 1944 r. Pewnym pocieszeniem może być fakt, że jej ostatnie miesiące w Northolt (od grudnia 1943 r. do końca marca 1944 r., potem 317 dyon odszedł na lotniska polowe) były z pewnością szczęśliwsze i znośniejsze niż na przełomie lat 1942-1943. Jej największy wróg - ppłk Mieczysław Mümler - został tymczasem przeniesiony na stanowisko sztabowe do 84 Grupy Myśliwskiej RAF (84 Group)...

Wedle wspomnień Connie Blok, małpa ostatecznie została oddana do ogrodu zoologicznego Whipsnade koło Luton. W ostatniej drodze towarzyszył jej por. Stanisław Blok.

Wojciech Zmyślony

Na skrzydle Spitfire'a siedzi por. Włodzimierz Miksa ze swoją małpką. Na pierwszym planie ojciec Justyn Figas - działacz polonijny z Ameryki (w kapeluszu) w rozmowie z dowódcą I Skrzydła Myśliwskiego, mjr. Stefanem Janusem. Z prawej zastępca Janusa, kpt. Tadeusz Nowierski. Northolt, 24 września 1942 r.
Personel I Skrzydła Myśliwskiego, od lewej: ppor. Kazimierz Zielonka (315 Dywizjon), por. Jan Kurowski (306 Dywizjon), oficer WAAF (z małpą na ramieniu), ppor. Władysław Potocki (306 Dywizjon), ppor. Józef Jeka (306 Dywizjon), por. Stanisław Kędzierski (306 Dywizjon). W tle zdjęcia widoczny charakterystyczny northolcki bluszcz (zapamiętany przez Edwarda Jaworskiego jako winorośl), na które małpa wspinała się uciekając przed psami. Northolt, jesień 1942 r.
Małpa we własnej osobie pozuje w kabinie Spitfire'a F.IX SZ-A (EN527) dowódcy 316 Dywizjonu, kpt. Mariana Trzebińskiego. Northolt, marzec-wrzesień 1943 r.
Żołnierze personelu naziemnego z małpą na rękach i przyglądający się jej dwaj piloci nierozpoznani 316 Dywizjonu.
Nierozpoznany polski lotnik bawiący się z małpą.
Małpa wśród polskich lotników.
Małpa z psem trzymane przez nierozpoznanego lotnika 316 Dywizjonu.
Nierozpoznani lotnicy 316 Dywizjonu bawiący się z małpą.
Najlepsze znane ujęcie małpy kpt. Włodzimierza Miksy, będące kadrem z innego prezentowanego w tej galerii zdjęcia.
Ppłk Mieczysław Mümler (pierwszy z lewej) przez większość podwładnych zapamiętany był jako dobry dowódca i prostolinijny człowiek - dla małpy kpt. Miksy nie miał jednak litości. Na zdjęciu przed samolotem Master I w towarzystwie gen. Mariana Kukiela (dowódcy 1 Korpusu Polskiego, w środku) oraz F/O George'a Scotta, tłumacza i oficera wywiadu jednostek PSP. Jednostka wyszkolenia bojowego 58 Operational Training Unit w Grangemouth, 11 maja 1942 r.
Oficer, który podrzucił małpę kpt. Miksie - kpt. Marian Trzebiński (na zdjęciu przed Spitfirem 317 Dywizjonu).
Kpt. Włodzimierz Miksa (na zdjęciu wciąż w randze porucznika) - najbardziej znany właściciel małpy.
Autentyczny rozkaz polskiego komendanta bazy RAF ppłk. Mieczysława Mümlera, podpisany z upoważnienia przez adiutanta bazy RAF Northolt, kpt. obs. Stanisława Brenka.
Strona z kroniki z wklejonym rozkazem ppłk. Mieczysława Mümlera. Poniżej wymieniono nazwiska innych lotników biorących udział w opublikowaniu rozkazu: kpt. obs. Stanisława Brenka (adiutanta bazy), kancelisty sierż. Antoniego Paderewskiego oraz mechanika st. szer. Franciszka Kozy. Całość zilustrowano karykaturą uciekającego od małpiego smrodu ppłk. Mümlera (wraz z jego charakterystycznymi rudymi włosami, piegami pokrywającymi twarz i dystynkcjami Group Captaina), którego określono mianem "wroga nr 1" małpy.