Polskie Siły Powietrzne w II wojnie światowej

10 czerwca 1940 r. - mjr pil. Józef Kępiński (1/145 Dywizjon)

Poniższy tekst to relacja mjr. Józefa Kępińskiego (wówczas dowódcy 1/145 Dywizjonu Myśliwskiego "Warszawskiego") z lotu w dniu 10 czerwca 1940 r. Tekst został spisany po wojnie:

Działo się to w okresie, kiedy klęska była już zupełna i wojska hitlerowskie zbliżały się do Paryża. Już siedzę w ciasnej kabinie mojego Caudrona. Zdyszany oficer łącznikowy jednocześnie zapina mi pasy, pokazując kierunek i krzyczy: lecą powyżej trzech tysięcy. W rozgrzanym, czerwcowym powietrzu nasze samoloty słabo uzyskują wysokość. Na dwustu metrach ostro zakręcam. Chcę popatrzeć, czy cale moje bractwo wystartowało. Z radością obserwuję, jak ostatni klucz odrywa się z szarej od upałów murawy lotniska. Wznosimy się coraz wyżej. Tylko zdecydowana przewaga wysokości może wyrównać znacznie mniejszą prędkość naszych samolotów w stosunku do szkopów. Co prawda wyszkolenie mamy lepsze, ale z doświadczenia wiemy, że piloci hitlerowscy nie przyjmują dogodnej dla nas walki kołowej. Najgorzej, że moi piloci są podenerwowani i przemęczeni. Mają oczy otwarte i widzą, co się wokół dzieje. Przecież to już nie przegrana, a kompletna klęska. Ale teraz, gdy trzymają ręce na sterach swych maszyn i lecą idealnie wyrównanym szykiem, są znowu wspaniałymi żołnierzami i lotnikami. Pilotami, na których nigdy się nie zawiodłem.

Po przebiciu chmur w górę nagle dostrzegam zgrupowanie hitlerowskie: dwa roje punkcików lecą wprost na nas. Te dolne to zapewne bombowce. Osłaniają je z góry samoloty myśliwskie. Lecą zygzakami, starając się zbytnio nie wyprzedzać swych obciążonych bombami podopiecznych. Mogłem nie atakować. Przewaga niemiecka była zbyt wyraźna. Do tego lecieliśmy na nieszczęsnych Caudronach, najgorszych samolotach myśliwskich w całym lotnictwie francuskim.

Formacja hitlerowska błyskawicznie rośnie. Dorniery Do-17! Starzy znajomi, jeszcze z Polski. Atak od czoła trwał sekundę, może dwie. Zdążyłem oddać krótką serią do prowadzącej szyk maszyny, a już oba zgrupowania minęły się z ogromną szybkością. Ostro zakręciłem w lewo. Dostrzegłem dwa dymiące Dorniery. Świetliste smugi obok mojej maszyny przypomniały mi, że myśliwcy niemieccy nie pozwolą na dalsze bezkarne ostrzeliwanie swych bombowców.

Wykonuję gwałtowny zakręt, lot nurkowy, zakręt w drugą stronę i lot nurkowy. No, nareszcie, zgubiłem z ogona dwa samoloty myśliwskie, które bardzo interesowały się moją skromną osobą. Potem przymierzam się do maszyny, która zajadle atakuje Caudrona mojego zastępcy. Po chwili sytuacja zostaje wyjaśniona. Niemiec zrezygnował z walki. Czuję, że jestem cały mokry. Zmniejszam obroty silnika i ocieram pot z czoła. Chwila wytchnienia. Kręcę głową na wszystkie strony. Wreszcie z ulgą dostrzegam wśród wysoko wypiętrzonych cumulusów przesuwającą się czwórką mego dywizjonu. Ukazuje się na moment, aby znowu schować się w chmurę. Aby jej nie zgubić, stawiam Caudrona na łeb i celuję w miejsce, gdzie za chwilę powinna wyłonić się z biało-szarych oparów. Przecież to zasada myśliwska, którą przypominałem tyle razy podchorążym w Dęblinie: po oderwaniu się w walce, jak najprędzej dołączyć do zwartej formacji.

Są! Odruchowo zmniejszam obroty silnika... i w tej samej chwili serce podchodzi mi do gardła. To nie były samoloty mojego dywizjonu, lecz hitlerowskie Messerschmitty. Staram się odlecieć. A może nie zauważyli? Nagle poczułem jakby mnie kto trzasnął batem po plecach. Jednocześnie jakaś niewidzialna ręka rozbiła w drobny mak wszystkie przyrządy pokładowe w kabinie. Seria była celna. Wykonuję zakręt w odwrotną stroną i przechodzę w lot nurkowy. Lewa ręka bezwładna. Słabnę z każdą chwilą. O skoku ze spadochronem nie ma mowy. Jedyny ratunek to lądowanie. Czy będę miał dość siły, czy zdążą? Czarne płatki latają mi przed oczyma. Ziemia! Czuję uderzenie i ogarnia mnie ciemność...

Powoli otwieram oczy i zupełnie przytomnieję. Jestem cały w bandażach w łóżku, obok siedzi starszy pan w kitlu.
- Bravo, mon commandant! - mówi. - Nareszcie się pan obudził. Mam dobre wiadomości - będzie pan żył, choć nieprędko pozwolę panu wstać. I druga, to zaszczytna nowina. Przed chwilą w radio podano, że polski dywizjon zasłużył na wyróżnienie w rozkazie za bezprzykładny atak nad Dreux.

Józef Kępiński