Polskie Siły Powietrzne w II wojnie światowej

13/14 lutego 1945 r. - plut. bomb. Czesław Blicharski (300 Dywizjon)

Poniższy tekst to relacja plut. Czesława Blicharskiego (wówczas bombardiera 300 Dywizjonu Bombowego "Ziemi Mazowieckiej") z lotu na bombardowanie Drezna nocą z 13 na 14 lutego 1945 r. Tekst został spisany kilkadziesiąt lat po wojnie:

Wieczorem 12-go lutego ogłoszono jednocześnie w Londynie, Waszyngtonie i Moskwie komunikat o wynikach konferencji w Jałcie, podpisany przez Roosvelta. Stalina i Churchilla. Szczególnie zabolały nas słowa Churchilla wypowiedziane w parlamencie brytyjskim, że słuszna, jest rzeczą, by Sowiety zabrały nasze Kresy Wschodnie. Następnego dnia rząd polski ogłosił protest przeciwko piątemu rozbiorowi Poiski, a generał Anders prosił o wycofanie II Korpusu we Włoszech i innych oddziałów na froncie zachodnim z linii frontu. Ustąpił dopiero wtedy, gdy mu oznajmiono, że Alianci nie mają kim ich zastąpić. W takim nastroju przyszło nam lecieć na bombardowanie Drezna celem wsparcia ofensywy sowieckiej. Już po odprawie, na dispersalu trzy nasze załogi odmówiły lotu w proteście za Jałtę. Rzecz niespotykana. Dzięki taktowi majora Jarkowskiego udało się "bunt" utrzymać w tajemnicy przed Anglikami. Tylko załoga F/S Jachacza Henryka, w której bombardierem był "wilniuk" Roman Peisker nie dała się przekonać niezbyt przekonywującym prośbom kolegów. W ich miejsce wyznaczył dowódca rezerwową załogę, dwie pozostałe uległy, jak to miało miejsce z załoga Iwowiaka Mariana Mykietyna, z którym latał mój przyjaciel Miecio Ogorzał. Ten ostatni, powiedział mi, że tym razem poleci, ale potem zrezygnuje. Mnie krwawiło się serce, ale rozum podpowiadał, że ten sposób przysparzamy argumentów niechętnym nam Aliantom i poleciałem, mając świadomość, że Tarnopol jest stracony. W drodze do celu, jeszcze w Anglii, widzieliśmy przed sobą wybuch samolotu, chyba w kolizji z drugim, bo duża masa ognia spadla na ziemię. Lot na Drezno trwał 9 godzin i 30 minut. Był to najdłuższy lot w mojej karierze lotniczej. Przylecieliśmy za wcześnie i musieliśmy zrobić nad celem trzy rundki zanim ukazały się flary, oznaczające cel. Niezbyt przyjemne było to krążenie nad celem, gdy się wiedziało, że prawie 1000 maszyn umówiło się na randkę nad Dreznem, a równocześnie znaliśmy statystyki strat, mówiących o stosunkowo dużej ilości, wynikłych z kolizji i trafień przez bomby zrzucane z własnych samolotów. Bomby poszły w cel. (...)

Po jałtańskich doświadczeniach popsuły się nasze stosunki z Anglikami. Żal mi było tych kilku "dżemojadow" na naszej stacji, którzy stali się obiektem naszej złości. Niektórym było wstyd za swój rząd, inni nie rozumieli o co tu chodzi. 17-go lutego pojechaliśmy do Newark na pogrzeb Mietka Ogorzała i tych członków załogi, z których coś zostało, że można ich było zidentyfikować. Z Mietka pozostał tylko palec z sygnetem, resztę trumny zapełniły kamienie. To ich samolot był tą ognistą kula, która widzieliśmy przed sobą w czasie lotu na Drezno. Mietek wyprorokował sobie ten ostatni lot.

Czesław E. Blicharski